Wielu czytelników „Nowego Czasu” z pewnością pamięta Władka Szomańskiego (1911-1996), człowieka o licznych talentach artystycznych i towarzyskich. Był znany i lubiany z powodu poczucia humoru i zdolności organizacyjnych. Jest takie powiedzenie, że nie ma ludzi niezastąpionych. Władka w naszym Zrzeszeniu (Association of Polish Artists, APA) jakoś zastąpić jest trudno, ciągle nie mamy spotkań towarzyskich i dyskusji o sztuce. Wraz z jego odejściem skończyły się słynne Czwartki i nie ma nikogo, kto chciałby takie spotkania zorganizować.
Władek Szomański (nikt nie nazywał go Władysławem) urodził się w Baturynie na Ukrainie. Studiował architekturę na Politechnice Lwowskiej, a następnie w latach 1935-1939 w Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych na Wydziale Grafiki Użytkowej. Po różnych kolejach losu i wojennej tułaczce w 1945 roku znalazł się w szeregach 2. Korpusu we Włoszech i szybko został tam zatrudniony jako kierownik graficzny Wydziału Kultury i Prasy.
Przybył do Włoch już po bitwie pod Monte Cassino, ale kilku artystów plastyków, późniejszych jego kolegów z APA, brało czynny udział w akcji. Byli to Aleksander Werner, Zygmunt Turkiewicz, Tadeusz Wąs, Stanisław Gliwa. Prawie wszyscy na gorąco, w czasie bitwy, robili notatki i szkice, które później wykorzystywali w wydawanej przez 2. Korpus prasie.
W słynnej bitwie walczył też pisarz i dziennikarz Melchior Wańkowicz. Ciekawostką jest to, że w 1944 roku nie miał statusu oficjalnego korespondenta wojennego. Pełnił tę funkcję nieoficjalnie, wbrew władzom polskim w Londynie i wbrew dowództwu 2. Korpusu. W 1945 roku zaczął pisać monumentalny, trzytomowy reportaż poświęcony bitwie o Monte Cassino. Okazało się później, że jego relacja była najlepsza, inne poszły w zapomnienie, a Wańkowicz był w Londynie witany i honorowany. Przy pisaniu współpracowało z pisarzem kilka osób. Dużą pomocą służyła mu jego sekretarka Zofia Górska, późniejsza pisarka Zofia Romanowiczowa. Do sukcesu książki przyczyniła się też szata graficzna autorstwa genialnego Stanisława Gliwy, fotoreportera, typografa i grafika, który dokonał wyboru zdjęć i rysunków. Pierwszy, najważniejszy tom dzieła zawiera sceny bitewne wykonane przez malarzy Zygmunta Turkiewicza i Karola Badurę oraz linoryty Stanisława Gliwy.
Nie znalazłam informacji, w jakich okolicznościach doszło do spotkania Władka Szomańskiego z Wańkowiczem, ale musiało dojść, bo to Władek Szomański i Romuald Nowicki dostali zlecenie na zaprojektowanie kolorowej obwoluty pierwszego tomu. Obaj artyści współpracowali i uzupełniali się doskonale, a oprócz grafiki uprawiali sztukę użytkową, papieroplastykę i metaloplastykę.
„Czerwone maki” podbiły serca wielu żołnierzy i ciężkie tomy w metalowych skrzyniach przypłynęły wraz z nimi na Wyspy Brytyjskie. Najważniejszy jest tom pierwszy pierwszego, rzymskiego wydania, nie tylko z powodu przyciągającej oczy i serce obwoluty. W 1955 roku Wańkowicz podjął trudną decyzję o powrocie do kraju. W konsekwencji w wydaniu z 1957 roku autor zmuszony był usunąć prawie wszystko z tomu pierwszego co dotyczyło sowieckiej epopei żołnierzy gen. Andersa. Nie było nic o łagrach i więzieniach. Dobrze, że te skrócone wydania z PRL-u nie mają już obwoluty Szomańskiego i Nowickiego. Czerwone maki „kwitną’’ tylko na okładce pierwszego, rzymskiego wydania.
Władek Szomański przybył na Wyspy wraz z innymi żołnierzami gen. Andersa. Po tułaczkach w różnych obozach przejściowych i podejmowaniu dorywczych zajęć przyjechał do Londynu, gdzie rozpoczął pracę w Sir John Cass School of Art jako asystent na wydziale grafiki użytkowej w sekcji dla polskich artystów. W 1950 roku rozpoczął samodzielną działalność zakładając W. R. Szomanski Studio. Przez prawie dwadzieścia lat odnosi sukcesy reklamując koncerny lotnicze i biura podróży. Nawiązuje współpracę z BEA (British European Airways), British Airways, BOAC (British Overseas Airways Corporation), Air France, Guinness oraz wieloma innymi firmami. Zdobywa liczne nagrody na konkursach i wystawach.
Był niezwykle pracowity. Projektował broszury i plakaty, banery i okna wystawowe, tworzył rzeźby z papieru, maski, zaproszenia, nawet kartki z życzeniami i znaczki firmowe. Na szczególną uwagę w twórczości artysty zasługują plakaty. Szomański był kontynuatorem znanej w świecie polskiej szkoły plakatu. Inspirował się sztuką ludową, łączył dobre malarstwo ze sztuką użytkową. Jego przekaz graficzny jest czytelny i przekonujący.
Mnie szczególnie bliskie są jego projekty okładek i obwolut książek. W 1963 roku nakładem Polskiej Fundacji Kulturalnej zaczęła wychodzić seria polskich książek broszurowych. Ukazało się ponad 500 tytułów. Do wielu okładki projektował właśnie Władek. Wymienię tylko kilka: Teresa Lubkiewicz-Urbanowicz – „Dzitwa’’, Hanna Rawicz – „Zatrzymać chwilę”, „Aleksander Janta – „Nowe odkrycie Ameryki”, Czesław Halski – „6 lat. Perypetie wojenne”.
Na wystawach Zrzeszenia Polskich Artystów Plastyków w Galerii POSK Władek pokazywał kolaże i kompozycje z papieru oraz akwarele. A jako członek Zrzeszenia zasłynął organizując tzw. Czwartki.
Już na początku lat 50. zaczęła wśród artystów narastać potrzeba kontaktów towarzyskich. Najpierw były spotkania przy kawie u Dakowskiego i Kontiki – kawiarenek w tamtym czasie bardzo popularnych. Władek, Kazik Morawski, Witek i Wiesław Szeybalowie oraz Tadeusz Koper lubili ożywione dyskusje o sztuce. Szomański zaproponował, żeby spotykać się reguralnie co miesiąc w czwartki i zaoferował swoje studio przy 73 Holland Road jako miejsce pierwszych wieczorów dyskusyjnych. Z czasem zaczęło przychodzić coraz więcej osób. Pili kawę i herbatę, gawędzili i dyskutowali często siedząc na podłodze, bo brakowało krzeseł. Spotkania odbywały się też w Ognisku Polskim, u Lotników w pobliżu stacji Earl’s Court i w mieszkaniach Halimy Nałęcz, Witka Szeybala, Jana Kępińskiego. Tamara Karren udostępniła swój salon mody w Kensington. Zbierali się architekci, malarze, graficy, rzeźbiarze, aktorzy, dziennikarze i poeci. Bywali tam Krystyna i Czesław Bednarczykowie – twórcy Oficyny Poetów i Malarzy, Marek Żuławski, Feliks Topolski, Danuta Laskowska, Tadeusz Potworowski i wielu innych.
W 1959 roku zaprzestano spotkań, ale w 1983 Zrzeszenie Polskich Artystów Plastyków postanowiło wrócić do tradycji Czwartków, a spotkania odbywały się w restauracji Łowiczanka w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym. Rozpiętość tematów była ogromna, a prelekcje z przezroczami lub projekcją filmu zawsze staranne przygotowane. Wspaniała atmosfera przyciągała licznych gości. Kilka wieczorów szczególnie utkwiło mi w pamięci: „Warsztat grafika’’ – odczyt Andrzeja Klimowskiego, gawęda mjr Zbigniewa Sochackiego o Piotrze Michałowskim – malarzu koni, prelekcja Stanisława Frenkla o Jacku Malczewskim.
Teraz Zrzeszenie Polskich Artystów w Wielkiej Brytanii nie ma już takich spotkań. Może ktoś z młodszych członków APA zastąpi Władka Szomańskiego, bo przecież mówi się, że nie ma ludzi…
|