Gdy niedawno rząd zasugerował samorządom, by – w ramach niezbędnych oszczędności – wyłączały część ulicznych lamp niektórzy się oburzyli, spodziewając się, że Londyn pogrąży się w średniowiecznych ciemnościach. Ale komentarz redakcyjny dziennika „The Independent” mógł zaskakiwać. Pomysł nie jest taki zły, w końcu jedne z najbardziej klimatycznych zakątków Londynu to te, które toną w półmroku – przekonywał autor. Bardzo możliwe, że myślał między innymi o małym zakątku wciśniętym między Tamizę, Westminster i Chelsea. Pimlico to jedno z tych miejsc, które swój urok odkrywają przed nami powoli, z ociąganiem. Trzeba poczekać na odpowiednią porę dnia i być cierpliwym. Bo na próżno szukać tu monumentalnych budynków i atrakcji. To, co Pimlico ma najlepszego, to zakątki, uliczki i bramy, które dopiero czekają na odkrycie.
I niezależnie od lekceważącego milczenia ze strony przewodników jest to wystarczający powód, by pewnego wieczoru się tam wybrać. Zacząć można od urokliwego zakątka utworzonego przez Cowley Street, Lord North Street i Barton Street. Uliczki są tak wąskie, że dociera tu niewiele samochodów. W zimowym półmroku bardzo łatwo jest uwierzyć, że wehikuł czasu przeniósł nas do wczesnego XVIII wieku. Kamienice z czerwonej cegły otaczają okolicę otuliną, skutecznie oddzielając nas od samochodów pędzących okolicznym Millbank. A te małe uliczki wypadają – razem z nami! – z czasu. I nie zdziwilibyśmy się pewnie, gdyby od strony Smith Square nadszedł jeden ze sławnych mieszkańców okolicy. To tutaj swoją „oazę spokoju” znalazł Lawrence z Arabii, tu swoje partie powtarzał jeden z najwybitniejszych brytyjskich aktorów XX wieku, sir John Gielgud. Możliwe, że mignie nam sylwetka premiera Anthony’ego Edena. A może któraś z latarni wydobędzie na moment ducha Marylin Monroe, która kiedyś spędziła na Barton Street 14 jedną jedyną noc?
Wędrówkę kontynuować można wzdłuż Herrick Street i Erasmus Street. One z kolei przenoszą nas do Londynu Dickensowskiego (choć wrażenie psuje nieco górujący nad ulicą absurdalnie brutalistyczny wieżowiec). Potem idziemy wzdłuż rzeki. Będziemy musieli przeciąć ruchliwą Vauxhall Bridge Road, która spróbuje nas porwać na nowo ku światłom West Endu i ruchliwej Piccadilly. Ale nie dziś. Odepchnijmy tę pokusę. Pożegnajmy samochody, autobusy, światła i neony i ucieknijmy w Drummond Gate. Możemy zajrzeć na chwilę na St. George’s Square skrywający uroczy, mały kościółek i eleganckie wille. Nadarzy się tu okazja, by pokłonić się jednemu z mieszkańców placu: Bramowi Stokerowi, autorowi „Drakuli”, który w 1912 umarł w domu pod numerem 26. To nie jedyna znana postać, która mieszkała w okolicy. Na Eccleston Square można znaleźć dom Winstona Churchilla. Jego nazwisko nosi dziś znajdujące się na wschód od St George Square osiedle mieszkaniowe.
Teraz dalej, ku Belgrave Road, która znów uparcie chciałaby wyrwać nas z mikroświata Pimlico i poprowadzić ku Victorii. Ale my skręcamy w urokliwą Warwick Street. Warto zboczyć w którąś z wielu przecznic i po prostu – bez celu – pobłądzić między wybudowanymi w XIX wieku domami dla klasy średniej. Te uliczki, ze swoimi stylowi latarniami, białymi, stiukowymi fasadami też mają nam do opowiedzenia swoją historię: opowieść o Imperium Brytyjskim i spokojnym XIX wieku; wieku kiedy Wielka Brytania rządziła światem.
A najlepsze przed nami. Bo zakątek skrywa przed nami swój najbardziej urokliwy sekret na Pimlico Road. Śliczny kościółek, maleńka kwiaciarenka, stylowa piwiarnia Orange Brewery, nieduża galeria… Poza tym – francuska knajpka La Poule a Pot i – dalej na zachód – sklepiki z antykami.
Ale pamiętajcie: zaklęcie działa tylko w nocy, a rano Pimlico na nowo zajmuje swoje miejsce w czasie: gdy wschodzi słońce znów jest po prostu trójkątnym obszarem, przez który przechodzi się w drodze na dworzec Victoria czy na Sloane Square. Jak to dobrze, że znamy sekret tego miejsca.
Tate Britain: sztuka na Pimlico
Kiedyś było tu więzienie. W 1897 roku przy Millbank powstał klasycystyczny budynek zaprojektowany przez Sidney’a R. J. Smitha. Miał pomieścić obrazy i rzeźby autorstwa brytyjskich artystów. Ale w dziesięć lat później przed kuratorami galerii postawiono nowe, ambitne zadanie: skompletować kolekcję światowej sztuki współczesnej. Dodatkowe dzieła miały pomieścić nowe sale zaprojektowane przez sir Johna Duveena. Po jakimś czasie i one przestały wystarczać. Liczba eksponatów tak się rozrosła, że w 2000 roku część dzieł została przeniesiona do opuszczonej elektrowni w okolicach Blackfriars Bridge. Tak powstała Tate Modern. Z jednego budynku do drugiego można się dostać łodzią, którą przyozdobiono na modłę jednego z dzieł Damiena Hirsta. Swoje oddziały ma też Tate w Liverpool i St Ives.
Historia Tate Gallery była burzliwa: groziła jej powódź, nie uniknęła też zniszczeń podczas nalotów nazistowskich bombowców. Ale płótna i rzeźby przetrwały. Dziś możemy tu oglądać fascynujące rysunki Williama Blake’a (między innymi sławnego „Newtona”), przerażające wizje Francisa Bacona (uwagę zwraca „Tryptyk” i hołd oddany van Goghowi) czy rzeźby Henry’ego Moore’a.
Wiszą tu również płótna Johna Constable’a z pasją zachowującego swoją Arkadię w dolinie rzeki Stour. W Tate znajdziemy też jednak poruszający szkic „Hadleigh Castle”, który malarz stworzył po śmierci swojej ukochanej, Marii Bicknell. Ciemne barwy, deszczowe chmury i pejzaż połykający jedyną, niedostrzegalną niemal postać są o lata świetlne od idyllicznych obrazów, z jakim zwykle kojarzymy Constable’a.
Nieustającą popularnością cieszą się dzieła prerafaelitów. Renesansowa jasność barw, dydaktyzm (chyba nadmierny) i sekretne znaczenia poukrywane na ich płótnach sprawiają, że wycieczki z przewodnikiem (odbywają się codziennie i są zupełnie darmowe) zatrzymują się najdłużej właśnie przed obrazami Rosettiego Millaisa i Williama Holmana Hunta.
Swoją galerię ma też ubóstwiany na Wyspach Turner. I choć jego eksperymenty ze światłem rozpuszczającym materię i kolory mogą dziś nieco męczyć (przechadzając się po Turner Galleries trudno się oprzeć uczuciu jednostajności), nie sposób nie docenić „preimpresojnistycznej” intuicji malarza. Tate Britain można odwiedzać. Wstęp jest darmowy. Wychodząc z budynku możemy poczuć na sobie czyjś uważny wzrok. Odwiedzających galerię obserwuje ze swojego postumentu John Everett Millias.
Adam Dąbrowski
|