„Rosja jest wielka, a Polska to mały kraj” – podobno przypomniała polskiemu akredytowanemu przy MAK jego szefowa Tatiana Anodina (str. 3). Takie rozróżnienie wyklucza partnerstwo, o czym Polacy zapomnieli. Dlatego trudno im uwierzyć w jednostronną krytykę ze strony rosyjskich ekspertów. Krytykę, która posuwa się do brawurowych nadużyć prawnych i zdrowego rozsądku,
z nonszalackim lekceważeniem polskich oczekiwań.
|
Pytaniem najważniejszym jest dlaczego MAK tak bardzo eksponował sygnały przekazywane przez system naprowadzania TAWS? Eksperci (w tym eksperci MAK) doskonale wiedzą, że system ten przy lądowaniu w Smoleńsku nie miał zastosowania. Sygnał pull up jest tylko wtedy wiarygodny, kiedy w bazie danych TAWS są wszystkie dane na temat lotniska, czyli precyzyjne zdjęcia satelitarne z dokładnym opisem ścieżki schodzenia. System ostrzega wtedy, kiedy samolot znajduje się poza ścieżką schodzenia. Gdyby TU-154 znajdował się na właściwej ścieżce schodzenia, włączony TAWS też by ostrzegał, bo tej ścieżki nie znał. W Smoleńsku TU-154 naprowadzany był przez wieżę kontrolną, która do ostatniego momentu potwierdzała prawidłowość podchodzenia do lądowania.
To podstawowe rozróżnienie nie przeszkodziło jednak w przekazaniu kłamliwego przebiegu wydarzeń. Obrazy, kiedy piloci nie reagują na ostrzeżenia zapadły w świadomość, utwierdziły przekonanie, że był to lot samobójczy niewyszkolonych pilotów z pijanym generałem w kokpicie, wywierającym presję na załodze. W Smoleńsku wojskowy samolot TU-154 (a nie cywilny, jak utrzymywał MAK) naprowadzała na pas startowy wieża kontrolna i w wieży zamknięta jest tajemnica, co się stało, że samolot stracił swój kurs. MAK wywiązał się z głównego zadania, chroniąc tajemnicę wieży. Przeprowadził też dochodzenie w sprawie, do której nie był upoważniony. Wiedziała o tym polska i rosyjska strona od samego początku. W końcu nie trzeba być prawnikiem, żeby zrozumieć artykuł 3, punkt a) konwencji chicagowskiej: Niniejsza Konwencja stosuje się wyłącznie do cywilnych statków powietrznych, nie stosuje się zaś do statków powietrznych państwowych.
Teraz rząd zmienia wersję: nie konwencja, a jej załącznik. Trzynasty.
Polski rząd liczył na współpracę, która miała przedstawić bardziej wiarygodny przebieg wydarzeń, z podobnym wnioskiem (wina pilotów pod presją), wypowiedzianym zresztą kilka dni przed ogłoszeniem raportu przez prezydenta Komorowskiego: „W katastrofie smoleńskiej najważniejsze było to, że podjęto próbę lądowania (…). Sprawa jest w sposób arcybolesny prosta”.
Według prezydenta nie trzeba więc niczego wyjaśniać (i nie wyjaśniał, bo nagle zachorował).
Rząd był innego zdania i podjął kroki, zapominając o tym, że „Polska to mały kraj”. Wyszła z tego farsa, kompromitacja głównie premiera Donalda Tuska, który przez kilka miesięcy zapewniał o wzorowej współpracy, i wprodzał nas w błąd na temat konwencji chicagowskiej. Sygnały były jednak inne, przekazywane przez polskich ekspertów do Kancelarii Premiera. Wszystko wskazuje na to, że żadnych interwencji politycy nie podjęli. Teraz jest już za późno. Premier Putin zachował bezpieczny dystans, zwalniający go od bezpośredniego udziału – w końcu MAK to instytucja niezależna i międzynarodowa (nie rosyjska). Nic dziwnego, że w tej sytuacji nasz premier wolał pojechać na urlop… żeby spektakularnie z niego powrócić. Pomyślał, że to wystarczy i po złożeniu stosownych oświadczeń odleciał ponownie na stoki Dolomitów. W końcu katastrofa lotnicza to nic nadzwyczajnego, przyczyny zwykle są „arcyboleśnie proste”.
Grzegorz Małkiewicz
|