Życzę wszystkim optymizmu. Choć wiem, że optymistyczne to życzenie. Bo Polakom z cierpiętnictwem najbardziej do twarzy. Zawsze znajdą powód, żeby ponarzekać, pojęczeć, zaszlochać. Nad swoim ciężkim życiem w kraju i za granicą. A za granicą poczuć się na dodatek ofiarą nagonki medialnej. Szkalują nas, poniżają, pomawiają niesłusznie. Niesłusznie oskarżają, pomstują na nas. A wszelkie nasze próby bronienia się i prostowania zarzutów lekceważą i podważają. Życzę wszystkim optymizmu. Choć wiem, że optymistyczne to życzenie. Bo Polakom z cierpiętnictwem najbardziej do twarzy. Zawsze znajdą powód, żeby ponarzekać, pojęczeć, zaszlochać. Nad swoim ciężkim życiem w kraju i za granicą. A za granicą poczuć się na dodatek ofiarą nagonki medialnej. Szkalują nas, poniżają, pomawiają niesłusznie. Niesłusznie oskarżają, pomstują na nas. A wszelkie nasze próby bronienia się i prostowania zarzutów lekceważą i podważają.
|
Jakiś spisek, czy co? Do tego jeszcze szkaluje nas rodzima telewizja. W serialu „Londyńczycy”. Zakłamanym, sensacyjnym, szkodliwym dla naszego imienia. Nie jesteśmy przecież kryminalistami, cwaniakami, złodziejami, pijakami i narkomanami!
To prawda. Nie wszyscy. Tak jak nie wszyscy ten serial oglądają. I wątpliwe, żeby ten serial obejrzeli kiedykolwiek Brytyjczycy w angielskiej wersji. Bo kogo w tym kraju miałby interesować tasiemiec o polskiej mniejszości w Londynie? Z dość przeciętną, jak na Londyn, fabułą? „Londyńczycy” to żadne porównanie z serialem „East Enders”. W niczym mu nie dorównuje. Nie ma w nim pedofilii, nie ma w nim gejów, nie ma w nim bratobójczych walk, nie ma w nim rodzinnych nienawiści i niesnasek, nie ma w nim powszechnej kopulacji, finansowych machinacji, szalbierstwa ani dramatycznych wątków na skalę serialu „East Enders”. Nie ma w nim także specyficznych typów, prawie groteskowych, jak w tym brytyjskim serialu, na który czekają miliony widzów. Z dodatkową poradnią internetową, gdyby kogoś coś w nim zabolało czy zaszokowało. I jakoś nikt nie protestuje przeciwko przedstawianym tam, przerysowanym charakterom czy wątkom tej wątpliwej opowieści. Bo nie jest to opowieść prawdziwa, ale fikcyjna. I gdyby nie było w niej czarnych charakterów, nie byłaby interesująca. A „Londyńczycy” to serial raczej nudnawy, a występujące w nim postaci choć szmatławe, mało ciekawe, przeciętne w skali londyńskich mniejszości.
A my już protestujemy. Bić się chcemy, a może sądzić nawet. Wieczni z natury pieniacze. Piszemy petycje do TVP, żeby broń Boże tego serialu obcym nie sprzedała.
A były już pytania za ile? Były już oferty kupna? Zainteresowała się „Londyńczykami” jakaś sieć telewizyjna? Jeśli tak, to gratulacje dla polskich producentów. Bo ile dotąd polskich produkcji telewizyjnych kupiono i wyemitowano na Zachodzie? A zachodni widz dobrze wie, że prawie każda fikcja jest przerysowana, choć bywa, że fikcja nie dorównuje życiu. Ale my, Polacy, przecież musimy protestować.
Protestujemy wtedy, kiedy warto, i kiedy nie warto. I nie bierzemy tego pod uwagę, że nawet wtedy, kiedy warto protestować, pisemne protesty niczego nie wskórają. Powtarzam do znudzenia, że skuteczne mogą być tylko różne sankcje i bojkoty. Masowe, z poparciem polskich władz. Mniej skuteczne, ale warte spróbowania mogłoby być dochodzenie w kwestiach szkalujących nasz naród w instancjach i instytucjach unijnych. Ale my, ci starzy emigranci, wylewamy naszą gorycz i wołamy o pomstę do nieba w listach do redakcji. Oczywiście „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”.
A piszą je przeważnie ci sami. Te same nazwiska, z tymi samymi pretensjami zalewają nieustannie szpalty tego pisma. Od lat w tym samym tonie na ten sam temat z tym samym podtekstem. Że nie przypomnę jakim. Nie życzę redakcji „Nowego Czasu” zmory takich korespondentów. Na szczęście młodsze pokolenie polonijne, czytające „Nowy Czas”, nie nosi takich garbów historycznych na plecach. Nie ma też takich zadawnionych kompleksów narodowościowych. I pewnie nie uważa brytyjskich mediów za tendencyjnie siejące nienawiść do Polaków. Oczywiście w zmowie z Żydami i innymi wrogami naszego narodu.
Media są różne, różne mają poglądy z różnych powodów. A że Press Complaints Commission, czyli instytucja rozpatrująca skargi na prasę oddaliła nasz protest przeciwko Gilesowi Corenowi i pismu „The Thimes”?
A kto się spodziewał innej reakcji? Przeproszenia nas może i proszenia o przebaczenie, tłustym drukiem na pierwszej stronie pisma? „Dziennikowi Polskiemu i Dziennikowi Żołnierza” brytyjski trybunał nakazał przeproszenie Grzegorza Małkiewicza za pomówienia. No i co? „Dziennik”, który go oczernił, wydrukował w małej klatce sprostowanie czy odwołanie zarzutów drobnym maczkiem, ledwie dostrzegalnym gołym okiem. Czy takie sprostowanie w „The Times” byłoby dla wielu z nas wystarczające?
Nasz słuszny zresztą zatarg z Gilesem Corenem przypomniał mi sprawę wybitnego, dowcipnego amerykańskiego felietonisty Arta Buchwalda, który suchej nitki na nikim nie zostawiał. Obsmarowywał społeczności etniczne, osobistości polityczne, finansowe i towarzyskie. Bez pardonu. Dotkliwie, bo dowcipnie. Pewnego dnia przyszła do niego delegacja urażonej przez niego etnicznej mniejszości. Buchwald jadł właśnie rosół z kury. – Panie Buchwald – odgrażał się rzecznik delegacji – jak pan nie przestanie nas szkalować, kości panu porachujemy. Samochód pana zdemolujemy, szybu panu wybijemy w oknach. I życzymy panu, żeby pan został wdowcem zanim umrze pańska żona. Buchwald milczał i jadł rosół. Rzecznik wyszedł z siebie.
- Panie Buchwald – jak pan tego nie odszczeka, co pan o nas nasmarował, obsmarujemy pana drzwi czerwoną farbą z napisam: „Kłamca”. Na co Buchhwald: - Chwileczkę! Jak zjem kurę po rosole, to tak się pokajam, tak odszczekam, że się mury Jerycha zatrzęsą! Ale gdzie ta kura? – Pies ją zjadł – na to jego żona. Buchwald niczego nigdy nie odszczekał i dalej pisywał zjadliwe artykuły. I tu jest pogrzebany pies prasowy. A pies ten lubi się tarzać w tzw. wolności słowa, w dowolnej interpretacji faktów.
Życzę wszystkim optymizmu. Mimo ponurych przepowiedni i czarnego scenariusza. A kiedy gwiazdy zgasną po Wigilii, a rodzina i goście po trunkach się rozweselą, niech Was Anioł Pomyślności do snu ukołysze. Życzę Wam Świąt w wierze w Opatrzność i we własne siły.
Krystyna Cywińska
|