Po sukcesie, przed rozstaniem. Prezes Jarosław Kaczyński dziękuje Joannie Kluzik-Rostkowskiej
Woleli Lecha od Jarosława
Ale bardziej bliska prawdy teoria głosi, że inicjatywa oderwania się grupy posłów z PiS-u pochodziła z dołów tej partii. W skrócie ujmując, doły mówiły tak: byliśmy bardziej związani z Lechem Kaczyńskim, jego spokojną, może niekiedy ułomną polityką, ale nie popieramy ostrej retoryki jego brata Jarosława.
Przy spiskowej teorii, że rozkład w PiS-ie jest kontrolowany, upiera się jednak prof. Radosław Markowski. Jego zdaniem celem rozłamowców było stworzenie drugiego PiS-u, któremu razem z tym pierwszym będzie łatwiej osłabić Platformę.
– Być może założeniem jest, aby stworzyć sobie takie dwa PiS-y, które zdobędą po 15 czy po 20 procent poparcia – mówi prof. Markowski.
Jak na razie, arytmetyka ta nie działa, PiS dołuje, stowarzyszenie ma niemal zerowe poparcie.
Wróćmy jednak do początków „Polska jest najważniejsza”. Czy to Joanna Kluzik-Rostkowska, czy też eurodeputowany poseł Marek Migalski, którzy swoimi wypowiedziami i blogami wymyślili, iż trzeba coś zrobić, bo nie dość, że napracowali się przy kampanii Jarosława Kaczyńskiego, to potem zamiast podzięki i stanowisk dostali burę ze strony prezesa i ziobrystów, jak nazywa się tę część PiS-u, gdzie dominuje były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.
Tajemnicą pozostaje, jak do Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak dołączyli Michał Kamiński i przede wszystkim Adam Bielan. Ten ostatni nazywany jest mózgowcem PiS-u, to on towarzyszył Jarosławowi Kaczyńskiemu w jego wyprawie do Smoleńska zaraz po katastrofie, on informował Polaków o tym, że ciężko chora mama braci Kaczyńskich do dnia pogrzebu byłego prezydenta nie wiedziała o tragedii prezydenckiego samolotu.
I nagle taki człowiek, tak blisko związany z braćmi Kaczyńskimi idzie na swoje, zdradza prezesa, tworzy nowa partię, bo nikt nie ma wątpliwości, że wspomniane stowarzyszenie skończy się założeniem nowej partii.
PiS to zabolało
Taki ruch tuż przed wyborami samorządowymi był ogromnym ciosem dla PiS-u, a zwłaszcza Jarosława Kaczyńskiego. I to bez względu na to, czy górę wziął charakter Kaczyńskiego, nietolerującego nieposłuszeństwa, czy ambicje zbuntowanych, którzy w tym gorącym czasie postanowili założyć stowarzyszenie.
Udało im się jedno: medialnie przykryli trzecią rocznicę rządów Donalda Tuska, ale jednocześnie nie dali szans PiS-owi, a może PiS zaspał, by rocznicę wykorzystać do krytyki poczynań rządu. A co do samych szans nowego ugrupowania? Dominuje opinia, że są… bez szans.
– Nie ma lidera, takim na pewno nie jest Kluzik-Rostkowska. Nie ma programu, tylko hasła, pod którymi podpisałby się każdy Polak, nie mają pieniędzy, no, chyba że Platforma sprawiłaby, iż przeszłaby, np. z początkiem przyszłego roku poprawka, że każda grupa posłów opuszczająca jakąś partie dostaje pieniądze proporcjonalnie do liczby wychodzących posłów, jakie temu ugrupowaniu daje kasa państwowa – uważa Roman Giertych, dziś adwokat, w rządzie Jarosława Kaczyńskiego wicepremier.
Przy spełnieniu wymienionych warunków może i nowe ugrupowanie uzbierałoby z dziesięć procent głosów w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, mieliby czym handlować, mieliby swoich ludzi w parlamencie.
Ale to tylko pobożne życzenia, bo proza życia jest taka, iż ruch ten – jeśli nie wypączkuje z niego sensowna partia – tylko osłabi PiS i polską demokrację. Bo wtedy Platforma nie będzie miała realnej opozycji, to się zresztą już dziś dzieje, skoro zaraz po ogłoszeniu buntu notowania PiS-u spadły z 30 proc. do mniej niż 20 proc. Czyżby prorocze miały się okazać nie tak dawne słowa Tuska, że nie ma z kim przegrywać?
A może im się uda?
Nie brakuje jednak takich specjalistów, którzy uważają, że nowemu ugrupowaniu może się udać. – Wykorzystanie 3-lecia rządów premiera Tuska uważam za dobre posunięcie – twierdzi dr Anna Materska-Sosnowska i dodaje, że mimo populizmu, którego dużo się lało, wystąpienie Kluzik-Rostkowskiej było dobrym początkiem pod względem medialnym. – To jest mała grupa, ale prężna. Główne pytanie: co będzie dalej? Kogo są w stanie za sobą pociągnąć? – zastanawia się Materska-Sosnowska.
Z kolei jako dobry moment i zakończenie klinczu na polskiej scenie politycznej określił ogłoszenie powstania nowego stowarzyszenia specjalista od marketingu politycznego Eryk Mistewicz. – To dowód, że w Polsce tworzy się coś istotnego. I posuwa się nawet do stwierdzenia, że Joanna Kluzik-Rostkowska wyrasta na poważnego gracza światowej sceny politycznej. Mistewicz nie zawahał się porównać ją do kanclerz Niemiec Angeli Merkel.
Mistewicz, przywołując sondaże, przypomniał, że różnica w poparciu dla „normalnego” Jarosława Kaczyńskiego a tego „przygotowanego” przez Kluzik-Rostkowską wyniosła 22 proc. – Jeśli dodamy do tych kilkunastu osób samorządowców działaczy gospodarczych, to okaże się, że nie mamy do czynienia tylko z pojedynczym wyskokiem grupy posłów.
A tak ocenia posłanka Elżbieta Jakubiak: – W PiS-ie możemy liczyć na kilkaset, około sześciuset osób.
Jak na razie jednak, wielkim przegranym odejścia grupy posłów z PiS-u jest partia Kaczyńskiego. Kiedy ogłaszano powstanie stowarzyszenia Kluzik-Rostkowskiej nie przebiła się do Polaków żadna informacja o programie PiS-u na Polskę terenową, pytano tylko o to, kiedy prezes wyrzuci z partii buntowników. Dziennikarze mówili o braku zdecydowania i staniu w rozkroku.
Czekanie na katastrofę
A może jest tak, jak mówił w jednym z wywiadów poseł PiS-u Jacek Kurski, że przy obecnej polityce PiS-u partia ta przestaje walczyć o władzę, filozofia ugrupowania sprowadza się do tego: zwieramy szyki, wzmagamy retorykę, okupujemy się z naszymi najwierniejszymi, to w granicach 20 proc. elektoratu, i czekamy na gospodarczy Armagedon.
Bo tylko ten jest w stanie zmieść rząd Tuska, nic innego, polityczna walka w polu nie ma szans. Platforma zgarnęła już wszystko, co mogła zgarnąć w centrali, wygląda też na to, że po wyborach samorządowych będzie mogła ogłosić kolejny sukces.
Ale jak ma nie ogłaszać, kiedy przeciętny Polak nie ma wyboru, musi głosować na Platformę. Lewica nadal nosi w sobie brzemię afer, korupcji, do dziś krążą kawały o drużynie byłego premiera Leszka Millera, która kradła na potęgę i to tak, że z prawie 40-procentowego poparcia dla lewicy spadło ono niemal do granic progu wyborczego i dziś z mozołem odbudowuje pozycję. Zajmie to jednak lata, czyściec musi trwać.
Prawo i Sprawiedliwość z kolei dostała gęby partii nieprzewidywalnej, gdzie dominują hasła rozliczeń i wsadzania ludzi za kraty. To, oczywiście, w uproszczeniu. I każdy na miejscu Donalda Tuska mógłby spokojnie przyglądać się nerwowym konwulsjom PiS-u, ale dla demokracji nie jest to dobre.
Polska jak Węgry
Polska przypomina dziś nieco Węgry, gdzie niepodzielnie rządzi Fidesz Victora Orbana. Tam nawet radę do spraw mediów obsadzono aparatczykami Fideszu, a prezydent musiał ustąpić kandydatowi Orbana, bo tak sobie życzył premier. Tam też opozycja jest w rozsypce, nie potrafi zewrzeć szyków, potrafi jedynie lamentować. PiS nawet na lament się nie zdobywa i jedno, co różni, na szczęście, Polskę od Węgier, to lepszy stan gospodarki, nie musieliśmy dramatycznie sięgać po kredyty, by łatać budżet. Ale i to się może zmienić, bo poziom apatii na Węgrzech i w Polsce jest porównywalny. Jak porównywalny jest też poziom życia.
Bijemy tylko Węgrów poziomem zadowolenia z życia, u nas przekracza 50 proc., u naszych bratanków spadło do 23 proc. I oby tak zostało.
Bartosz Rutkowski
|