Samym pomysłem, by roztoczyć opiekuńcze skrzydła państwa nad niepalącymi nie jestem jakoś szczególnie zaskoczony, mało tego, nawet jako zdeklarowany palacz z pełnym szacunkiem odnoszę się do takich rozwiązań. Nie mogę tylko zrzumieć naszych „zdrowotnych reformatorów”, którzy w swej wybiórczej wrażliwości i trosce jeszcze niedawno mieli czelność zaproponować, by niestandardowa chemioterapia (ratująca życie!), dostępna była tylko dla pacjentów do osiemnastego roku życia.
zakaz palenia po polsku
Zakaz palenia w miejscach publicznych obowiązuje już w kilku krajach Unii Europejskiej, toteż jedynie kwestią czasu było, kiedy trafi on również do nas. Znając rodzime umiłowanie dla zachodnioeuropejskiej myśli „prospołecznej” od początku wieszczyłem, że ustawa antynikotynowa zostanie przyjęta przez Sejm w identycznie absurdalnej formie, w jakiej funkcjonuje na Zachodzie. Myliłem się. Przyjęta przez Sejm poprawka brzmi tak: „Właściciele lokali gastronomicznych o powierzchni do 100 m kw. będą mogli zdecydować, czy lokale te będą w całości przeznaczone wyłącznie dla osób palących, czy niepalących. W większych lokalach właściciel będzie mógł wydzielić sale dla palaczy”.
Znam i rozumiem argumenty przeciwników nikotynowego dymu. Nie zamierzam ich podważać. Martwi mnie coś innego. Otóż, powołując się na szczytne hasło, że „wolność jednych nie może ograniczać wolności drugich”, „prozdrowotni politycy” chyba zapominają, że maksyma ta działa w obie strony. Czym jest bowiem całkowity zakaz palenia w barach, restauracjach i dyskotekach, obowiązujący chociażby na Wyspach Brytyjskich? Niczym innym jak tylko zepchnięciem palaczy do podziemia. Czy to jest wolność i równość społeczna, z której słyną postępowi Europejczycy?
wolność wyboru
Absolutny zakaz palenia w barach, dyskotekach i restauracjach, proponowany również w projekcie polskiej ustawy, został w czasie głosowania odrzucony. Znaleźli się jednak i tacy, którzy w podobnych restrykcjach widzeli sens i logikę, mimo że sankcjonują one prawo w ten sposób, by nie uwzględnić w nim obu stron. A to – powtórzę – z równością nie ma nic wspólnego.
Życzyłbym sobie, podobnie jak miliony palących, by prócz barów przeznaczonych dla niepalących były również i takie, w których ci pierwsi będą mogli oddać się nałogowi, bo mimo zdrowotnych konsekwencji dalej lubią palić i mają do tego prawo w myśl wspomnianej zasady, że „wolność jednych nie może ograniczać wolności drugich” – a jeśli już, to co najwyżej tylko wtedy, gdy palacze łamaliby prawo.
Jak dotąd sprzedaż tytoniu na terenie krajów, które wprowadziły podobne restrykcje, nie została zakazana, a więc jest zgodna z prawem! W tej sytuacji doszukiwanie się jakiejkolwiek logiki w zakazie prowadzenia barów, dyskotek i restauracji przeznaczonych dla osób palących przeczy zdrowemu rozsądkowi. Ten kuriozalny zakaz obowiązuje w dwunastu krajach Europy, w których pali się przed knajpą na ulicy lub wychylając się przez specjalnie wywiercone w ścianach dziury, wydmuchując dym na zewnątrz, z czym można się spotkać sw Szwajcarii..
Gdy jednak weźmiemy pod uwagę, chociażby Holandię, w której podobna ustawa zakazuje palenia nikotyny nawet w barach, gdzie palenie konopi indyjskich jest legalne, to chyba nie powinniśmy się niczemu dziwić. Tymczasem za lekceważenie zakazu właścicielowi baru grożą restrykcje w postaci grzywny nawet do kilku tysięcy euro, aż po zamknięcie lokalu.
Od kiedy więc klub, który otwieram – dajmy na to – w centrum Northampton, jest miejscem publicznym? Skoro klub jest mój i płacę uczciwie podatki, to chyba naturalne, że mogę organizować jego pracę tak, jak tylko mi się zamarzy, biorąc pod uwagę prawo kraju, na którego obszarze ten bar funkcjonuje. A skoro sprzedaż tytoniu – jak dotąd – nie jest w Anglii przestępstwem ściganym przez prawo, to jako właściciel tylko ja powinienem decydować, czy chcę gościć u siebie palących klientów, czy nie. I na tym sprawa byłaby skończona, gdyby nie fakt, że przyszło nam żyć w czasach postępującego zniewolenia.
Podczas jednej z wielu publicznych debat nad antynikotynowym projektem, jakie toczyły się w Polsce, jeden z „prozdrowotnych” polityków, indagowany przez przeciwniczkę zakazu palenia w barach, wycedził wreszcie, że istotą tego zakazu ma być równość wszystkich obywateli, jeśli chodzi o kwestię szans znalezienia zatrudnienia.
Pozwalając działać na rynku barom, dyskotekom i restauracjom dla palących, skazujemy niepalący personel na obcowanie z trucizną, a tak przecież nie można – kontynuował wywód „reformator”. Oczywiście – zupełnie się z tym zgadzam! Dlatego niepalącym kandydatom proponowałbym poszukać pracy w knajpie po drugiej stronie ulicy, w której nikt z klienteli nie konsumuje tytoniu. Proste, ale nie dla europejskich „reformatorów”, którzy podobny zakaz wprowadzili już jakiś czas temu, grzmiąc przy tym, że pozostawienie barów dla palących to jawna dyskryminacja niepalącego pracownika, któremu zamyka się szansę na podjęcie pracy tam, gdzie zechce. Dlaczego więc w lokalach ze striptizem nie zatrudnia się nieatrakcyjnych kobiet? Dlaczego kosmetyków w eleganckiej drogerii nie psprzedaje brzuchaty i pryszczaty mężczyzna? Toż to jawna dyskryminacja – nikomu jednak ona nie wadzi.
legislacyjny absurd
Rozumiem społeczne larum wymierzone przeciwko palaczom, konsumującym wyroby tytoniowe w biurach, w środkach komunikacji publicznej, na przystankach oraz we wszelkich innych miejscach, gdzie nie sposób byłoby oddzielić zwolenników i przeciwników nikotyny – takie działania są dla mnie oczywiste. Podobnie jak to, że kulturalny palacz nie zapala papierosa w towarzystwie osób, które mogą sobie tego nie życzyć. Zastanawia mnie tylko, jakich absurdów będziemy jeszcze świadkami lub jakie interpretacje umożliwią nam źle napisane ustawy.
Zatrzymajmy się jeszcze przy naszej ustawie, bo choć pomija ona zakaz palenia w barach, restauracjach i dyskotekach, to jednocześnie daje ona możliwość kuriozalnej interpretacji jednego z zapisów – tym razem o zakazie palenia w miejscach publicznych przeznaczonych do wypoczynku i zabawy dzieci.
Tak więc już widzę park (bo przecież bawią się tam dzieci), w którym usiądę na ławeczce i zapalę papierosa na świeżym powietrzu. Choćbym nawet przysiadł się do osoby, której to nie przeszkadza, to nie ulega wątpliwości, że paląc na „świeżym” powietrzu, łamię prawo. Zaniecham więc procederu, choć nie mam pewności, czy w obecnych czasach to coś zmieni, gdyż dawka spalin, które połykają dzieci w drodze do żłobków, przedszkoli i szkół prawdopodobnie znacznie bardziej im zagraża aniżeli dym wypalonego w parku papierosa.
Zdelegalizować tytoń
Pamiętam historyjkę, jaką opowiedziała mi moja znajoma, która próbowała rzucić palenie, korzystając z pomocy programu brytyjskiego NHS. Świetnie obrazuje wybiórczość w postrzeganiu i zwalczaniu zagrożeń dla naszego zdrowia.
Mniejsza o sam antynikotynowy program NHS, który ogranicza się tylko do wypisywania kolejnych recept na plastry lub gumy do żucia zawierające mniejsze lub większe ilości nikotyny. Zabawne w tej historii jest to, że dziewczyna, choć nie paliła już od kilku tygodni, podczas kolejnej wizyty w przychodni, gdy z nieskrywaną dumą abstynentki dmuchała w miernik dwutlenku węgla, dowiedziała się, że poziom toksyn w wydychanym przez nią powietrzu wciąż jest tak samo wysoki jak na początku programu. Jak to możliwe?
Pielęgniarka wytłumaczyła jej, że problem leży w zanieczyszczeniu środowiska, w którym przyszło nam żyć. Idąc na umówione spotkanie moja znajoma pokonała pięciominutowy dystans (dosłownie pięciominutowy) wzdłuż ruchliwej, zasmrodzonej spalinami ulicy – ot, i cała tajemnica!
Reasumując – Szanowne Komisyje! Chcecie naprawdę walczyć z paleniem? Zdelegalizujcie tytoń – przynajmniej będzie w takim zakazie jakaś logika. Chronieni będę wszyscy, a nie tylko niepalący, zgodnie z zasadą równości i sprawiedliwości społecznej. Jeśli nie chcecie tego zrobić, bo ucierpią na tym państwowe budżety, to bardzo proszę – przestańcie perorować o ochronie zdrowia, gdyż trąci to głęboką hipokryzją.
|