Jest to wspólna inicjatywa dwóch gitarzystów kapeli: Marcina Pietrzyka i Andrzeja Sitnickiego, którzy prowadzą już swoje własne firmy w Anglii. Wiedzą więc, jak prowadzić biznes, który przynosi zysk. Tym razem jednak postanowili stworzyć coś nowego. Nie tylko z czystej chęci zarabiania pieniędzy.
– Gramy razem już czwarty rok. W Londynie nie jest łatwo znaleźć dobrą i tanią salę prób. Nie wszędzie jest odpowiedni sprzęt, nie mówiąc o przyzwoitej akustyce – mówi Andrzej. – Postanowiliśmy więc stworzyć własne studio. Tutaj mamy trzy sale prób, wkrótce też otworzymy na piętrze studio nagraniowe.
Z zewnątrz miejsce wygląda skromnie: stylowy szyld i drzwi z domofonem. Zero krzykliwości i zbędnych fajerwerków. Trzeba pamiętać, że w podobnych miejscach bardzo często zdarza się mieć próby znanym muzykom, którzy przy pracy potrzebują przede wszystkim spokoju.
Jednak po przekroczeniu progu nie możemy mieć wątpliwości, gdzie się znaleźliśmy. Długi korytarz, wyłożony tłumiącym kroki dywanem ciągnie się przez całe pomieszczenie. Zaraz po lewej stronie jest biuro. Dalej – pierwsza sala prób. Ściany pokryte wytłumiającą gąbką, wzmacniacze, mikrofony, perkusja... Wszystko, co potrzebne, by rockowy kwintet czuł się jak u siebie. Obok – przestronna toaleta, przystosowana do potrzeb osób niepełnosprawnych. Jak zaznacza Andrzej, takie są tutaj wymogi. Likwidowanie barier architektonicznych ma kolejną zaletę: dzięki odpowiedniemu wyprofilowaniu różnic w poziomach podłogi udało się uniknąć schodów na dolnej kondygnacji. Gdyby więc któryś z odbywających tutaj próby bandów miał taką potrzebę, sprzęt muzyczny wjedzie na wózkach bez potrzeby dźwigania ciężkich głośników czy wzmacniaczy. W końcu korytarza – kolejne dwie sale prób.
Oglądam zdjęcia przedstawiające jak to miejsce wyglądało na początku roku. Długa, ceglana kiszka, ciągnąca się pod przęsłem wiaduktu metra. W ciągu kilku miesięcy owo ponure, nikomu niepotrzebne miejsce zmieniło się w profesjonalnie urządzony przybytek dla muzyków. Nawet nie pytam, ile to wszystko kosztowało. Gdyż na każdym kroku widać, że Marcin z Andrzejem włożyli w zbudowanie sal bardzo wiele serca i ciężkiej pracy. Według słów właścicieli przedsięwzięcia, przy projektowaniu pomieszczeń trzeba było wziąć pod uwagę wiele obostrzeń natury administracyjnej: zamontować odpowiednie instalacje, spełnić normy emisji hałasu na zewnątrz, swoje trzy grosze dorzucił nawet konserwator zabytków (tak, tak – jak przyjdzie co do czego, to nagle okazuje się, że nieszczejący wiadukt staje się poważnym elementem dziedzictwa narodowego...). Z pewnością nie dało się tego wszystkiego zrobić „po kosztach”, wzorem niejednego landlorda, szykującego dom na wynajem.
Jaki będzie zysk z tej inicjatywy? Nie wydaje mi się, żeby panowie liczyli na zrobienie tutaj milionów. Gdyby tak było, pewnie zostaliby maklerami giełdowymi a nie muzykami. Dziewięć funtów za każdą godzinę wycinania na gitarce (w weekend 12) nie wydaje mi się wygórowaną ceną. Znam sale prób w Londynie, które biorą znacznie więcej, nie oferując w zamian nawet połowy tego, co znalazłem w Arch Studios. Jeśli podjeżdżamy samochodem, należy dorzucić haracz za parking publiczny obok studia. Dojazd środkami transportu publicznego nikomu nie powinien nastręczać kłopotów: stacja Stamford Brook znajduje się tuż za rogiem, zaś autobus 237, kursujący między Shepherds Bush i Chiswick ma przystanek tuż przy wyjściu ze stacji. Inne autobusy, którymi można się tutaj dostać to 391, 267 i 94.
Jak powiedział Andrzej, mimo że studio dopiero co otworzyło swoje podwoje, zainteresowanie nim jest już całkiem spore. Miałem okazję uczestniczyć w niedawnej „parapetówce”. Spotkałem na niej przedstawicieli kilku innych londyńskich kapel. Wspólne granie i wymiana poglądów trwały do późna w nocy. Jestem pewien, że już wkrótce owe zespoły porzucą swe dotychczasowe miejsca prób i poprzenoszą się na Stamford Brook. Albowiem dla wielu nie tylko cena czy wyposażenie sal stanowić będzie o atrakcyjności tego miejsca. Magnesem przyciągającym muzyków do grania w Arch Studios może być atmosfera, która już zaczęła się wokół niego tworzyć. Możliwość spotkania ze znajomymi, wypicia herbatki lub dwóch, umówienie się na koncert – to również może być atutem nowego miejsca.
Okazuje się więc, że aby osiągnąć sukces, nie trzeba powielać oklepanych standardów, otwierając tysięczną firmę, która działać będzie w jednej z „typowo polskich” branż. Czasami wystarczy dobry pomysł i konsekwencja w jego realizacji. Nawet jeśli sukces przełoży się nie tylko na pieniądze.
|