– Wrzuciłam kawałek srebra do ugotowanego jajka, zostawiłam na noc – jak radziły inne designerki z portalu o wyrobie biżuterii – i osiągnęłam efekt, który nazywamy srebrem oksydowanym. W dużych warsztatach osiąga się ten efekt używając specjalnych roztworów, ale kreatywne kobiety mają swoje sposoby – wybucha śmiechem Agnieszka. W żółtku kryje się pierwiastek, który w naturze robi to samo, co jubiler w warsztacie!
Drobna szatynka z wykształceniem administracyjnym i doświadczeniem w księgowości w niczym nie kojarzy się z księgowaniem i górami papierów, które przerzucała, kiedy jeszcze pracowała w Polsce. Jej przygoda z Anglią zaczęła się od wakacyjnych wyjazdów na farmę i zbierania owoców. Mąż Witek wyjechał jako pierwszy, Agnieszka zasiadła za biurkiem z kartką papieru i ołówkiem, zrobiła listę „za i przeciw” i wynik padł na „za”. Od 2006 roku Anglia stała się więc ich stałym adresem, choć nigdy nie deklarują, że do Polski nie wrócą.
POmysŁ na ŻYcie?
Gdy dwa lata temu Agnieszka po raz pierwszy pomyślała o projektowaniu i ręcznym wyrobie biżuterii, pomysł miał być tylko hobby na długie brytyjskie deszczowe wieczory. Agnieszka była na wycieczce w Dorset i zainspirował ją tam mały sklepik z kamieniami i z wyrabianą ręcznie na poczekaniu biżuterią.
Poszukiwanie informacji o takiej biżuterii nie było trudne. W internecie istnieje wiele stron z poradami, jak się zabrać do wyrobu biżuterii, gdzie szukać narzędzi i kamieni oraz jakie warsztaty wybrać, jeśli zależy nam na profesjonalnym przeszkoleniu. Agnieszka wzięła udział w kursie wyrobu biżuterii w lokalnym Adult Education Centre i pomysł wcieliła w życie. Z czasem znalazła naśladowczynię, koleżankę, Agnieszkę Żołyniak, z którą wspólnie zaczęły myśleć o rozreklamowaniu własnych produktów. Tak powstała strona w internecie, gdzie projektantka wystawia swoje wyroby do sprzedaży w wirtualnym sklepie. Jej Cave of Jewel – to marka rozwijana powoli w domu, który jest miejscem, gdzie ściągają wielbicieleręcznie wyrabianej biżuterii z całego miasteczka i okolic. Na organizowane wieczorem pokazy biżuterii zaprasza znajome, a te zapraszają swoje znajome. Małe wizytówki, które można znaleźć już w coraz większej liczbie miejsc to podstawowa forma reklamy. Ale to nie wizytówki sprawiają, że Agnieszka ma pełne ręce roboty. To „marketing szeptany” – informacje przekazywane z ust do ust kolejnych klientek, są najefektywniejsze.
Na jarmark do Indii
Agnieszka zawsze miała artystyczne zainteresowania. Niestety nie trafiła do szkoły plastycznej, rodzinna tradycja w handlu zrobiła swoje. Miała przejąć biznes po rodzicach. Jako nastolatka odniosła mały sukces projektując ciuchy na konkurs w szkole. Był wybieg i modelka, prawdziwy pokaz mody. Jednak na tym się skończyło. W wolnym czasie zajmowała się robótkami ręcznymi, ale najlepiej się czuła w wystroju wnętrz i sama urządzała miejsca, gdzie mieszkała. Przełom przyszedł w Dorset, gdy stanęła przed sklepikiem z biżuterią oraz osobą, która na poczekaniu wykonywała ozdoby.
– To było oczywiste, nie wiem dlaczego na to wcześniej nie wpadłam – przyznaje skromnie. – To teraz oczywiste, że najlepiej czuję się w projektowaniu biżuterii i to z materiałów, które nie zawsze bywają typowe. Czasami ktoś przynosi kamienie znalezione na plaży albo w ogródku. Ich odcień pasuje akurat do butów czy torebki danej klientki i ona chce, żebym wykonała dla niej z nich biżuterię. Najbardziej jednak lubię sama eksperymentować i podchodzić do mojego hobby jak do sztuki. Konkretne zamówienia ograniczają wyobraźnię, a moje wzory nigdy się nie powtarzają.
Sklepikiem w internecie zajmuje się mąż Agnieszki. Z dumą przyznaje, że mają 60 wejść dziennie, czasami wchodzi ktoś z innego końca świata. Nie są to zawsze klienci, często inni projektanci podpatrują nowe wzory, tak jednak działa ta branża. Agnieszka inspiracje czerpie z podróży. Często podporządkowuje kolejny wypad faktowi, że w danym kraju jest ciekawy jarmark z materiałami do wyrobu biżuterii. Marzeniem Agnieszki jest wypad do Jaipur, stolicy Rajasthanu w Indiach, chyba największego targowiska tego typu w Azji. Tym razem jednak polecą do Tajlandii, zahaczą o targ na wodzie w Bankoku.
Hop – lampkę wina!
Na wieczorną wystawę w domu Agnieszki ściągają panie z całej okolicy. Każda przy wejściu dostaje lampkę wina. W urządzonym w chłodnym azjatyckim stylu pokoju z wyjściem na ogród stoją porozstawiane stoły, a na nich cała ekspozycja. Trzeba przyjść dość wcześnie, bo biżuteria znika w mgnieniu oka. Ostatecznie – śmieje się projektantka – zawsze przenosimy się na górę, gdzie mam swój warsztat. I tam właśnie otrzymuję najwięcej zamówień. Dziewczyny grzebią w materiałach i zamawiają konkretne wzory.
To babskie imprezy. Panowie jednak to również dość silna grupa klientów. Często przychodzą tacy, którzy na przykład przed wyjazdem do Polski kupują hurtowo prezenty dla mam, babć, dziewczyn czy żon. Agnieszka gwarantuje piękne opakowanie, dopasowuje wybraną biżuterię do opisywanych gustów przyszłej obdarowanej pani.
Po każdym z babskich wieczorków ma pełne ręce roboty. Dziewczyny składają zamówienia na konkretne kruszce, które szybko znikają z wystawy. Wieczorki odbywają się co jakieś trzy, cztery miesiące. Jest ograniczona liczba zaproszeń, więc jeśli trzeba, projektantka pakuje swój kuferek i jedzie na umówione spotkanie sama.
Hobby polegające na wytwarzaniu oryginalnej biżuterii stało się dla Agnieszki Arciszewskiej dobrym biznesem. Czuje, że teraz mogłaby już nawet zatrudnić kogoś do pomocy w realizacji zamówień. Ktoś z Polski zaproponował jej nawet sprzedaż trochę bardziej hurtową, jednak budzi to w niej wiele wątpliwości. Biżuteria pozostaje najpiękniejsza i najbardziej oryginalna dopóki jest też artystyczna, kiedy staje się hurtowa, jest tylko jak kolejny chiński produkt, nie ma duszy. A przecież twórca najwięcej przyjemności czerpie z samego procesu tworzenia.
|