Ciekawe, ile osób w kraju tak poruszonym Brexitem, gdzie Brexit jest nową i nieznaną kartą historii, przeczytało, bądź pobieżnie zapoznało się z warunkami wstępnymi wyjścia z Unii (miała być umowa), zawartymi w dokumencie liczącym 599 stron?

|
Dokument uzupełniający, tzw. deklaracja polityczna, jest już bardziej dostępny, zaledwie 26 stron. Nie ma chyba dokładnej odpowiedzi, ale podstawowa przeszkoda jest widoczna – specjalistyczny język i niezbędne kwalifikacje w przyswajaniu sobie treści porozumień.
Referendum w sprawie Brexitu obnażyło podstawową niewydolność demokratycznych założeń. Poddaje się pod głosowanie sprawy, których ocena wymaga specjalistycznej wiedzy. Kiedy chodzi o zdrowie, idziemy do specjalisty, w kompleksowych tematach dotyczących zarządzania państwem ochoczo zgadzamy się występować w roli ekspertów.
Theresa May zamiast merytorycznej dyskusji w parlamencie po podpisaniu w Brukseli porozumień w sprawie Brexitu wybrała opcję populistyczną i ruszyła na podbój kraju. Co wcale nie gwarantowało sukcesu 11 grudnia, kiedy miało dojść do formalnego głosowania w parlamencie. Z planowaneho głosowania rząd się wycofał. Obecna arytmetyka ilustrująca poselskie preferencje nadal nie jest korzystna.
Theresa May broni w mediach i na spotkaniach z wyborcami kompromisów podpisanych w Brukseli, chociaż ich konsekwencje nawet przy wstępnym porównaniu pozostają w sprzeczności z założeniami wyjściowymi. Wygląda na to, że w sposób perfekcyjny zastosowano prawo pochodzące z literatury pięknej – bohater powieści włoskiego pisarza Giuseppe Tomasi di Lampedusy oświadcza: Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak jak jest, wszystko musi się zmienić.
Przydługi, ale dość szczegółowy dokument podpisany w Brukseli to pierwsza merytoryczna odsłona brytyjskiego rozwodu z Unią. Przez dwa lata w wypowiedziach premier Zjednoczonego Królestwa obowiązywała jedynie mantra Brexit means Brexit. Na peryferiach tej niezwykłej debaty politycznej na temat przyszłości państwa można było usłyszeć głosy zapewniające o pozostaniu Wielkiej Brytanii w tych strukturach, które z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa są najbardziej newralgiczne. Pojawiała się też na na marginesie strategicznych dyskusji organizacja mało znana statystycznemu wyborcy – Europejska Wspólnota Energii Atomowej (EWEA, znana także jako Euratom). I zapewnienia, że Zjednoczone Królestwo pozostanie w strukturach Euratom. To ważna organizacja nadzorująca wykorzystywanie energii atomowej, gwarantująca zachowanie bezpiecznych standardów i zabezpieczająca materiały nuklearne przed próbami terrorystycznego ich wykorzystania. Agencja była też odpowiedzialna za dystrybucję materiałów radioaktywnych stosowanych w medycynie.
Pomimo tych zapewnień już pierwsza strona wspólnej deklaracji informuje, że dokument dotyczy wyjścia Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej i z Europejskiej Wspólnoty Energii Atomowej. Obserwatorzy negocjacji zakładali, że członkostwo w Euratom jest integralną częścią militarnego zaangażowania Zjednoczonego Królestwa w NATO. Jak się okazało, jest inaczej. Euratom to organizacja strukturalnie uzależniona od Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (Court of Justice of the European Union) i pozostanie w niej (zasadne z punktu widzenia bezpieczeństwa) wywraca całą koncepcję Brexitu. Trudny problem, ukrywany przed opinią publiczną. Na Wyspach są elektrownie atomowe (jedna nadal w budowie, za co odpowiadają Francuzi i Chińczycy), są tu międzynarodowe ośrodki badawcze i tysiące specjalistów. Kto z nich pozostanie po Brexicie?
Zastąpimy zagranicznych specjalistów własnymi. Na razie ich nie ma i nie sposób stworzyć takiej kadry w okresie przejściowym. Euratom to gwarancja bezpieczeństwa w przypadku ataku z użyciem broni jądrowej. Co na to NATO?
Jeśli NATO, hipotetycznie, nie zgaodzi się na usunięcie Wielkiej Brytanii z tak ważnej dla siebie struktury, co wtedy? Czy w tej sprawie były jakieś negocjacje? I jaka była podstawa porozumienia?
O Cyprze też było cicho w większości brexitowych dyskusji. Dopiero teraz czytamy o nim w dokumencie rozwodowym. Chodzi o brytyjskie bazy wojskowe. Z zapisów wynika, że był to temat negocjacji. Na czym polegał kompromis? Na co zgodziła się Wielka Brytania?
Podobne wyciszenie miało miejsce w przypadku Gibraltaru. Dopiero w ostatnich dniach przed podpisaniem porozumienia opinia publiczna dowiedziała się, że Hiszpania sprzeciwia się ustaleniom i porozumienia nie podpisze. Chociaż jednomyślność w Unii Europejskiej w przypadku przyjęcia porozumienia z Wielką Brytanią nie była wymagana, to jednak w ostatniej chwili doszło do jakiegoś kompromisu. Jakiego? Problem z Gibraltarem jest taki, że z punktu widzenia militarnego ten skrawek Hiszpanii od ponad 300 lat w brytyjskim posiadaniu stracił swoje znaczenie. Pozostaje sentymentalne przywiązanie do imperialnych symboli.
Najgłośniej jest na temat Irlandii Północnej. To newralgiczny temat, bo większość parlamentarną po kiepskim wyniku wyborczym zapewnia rządzącej Partii Konserwatywnej sojusz z partią irlandzkich unionistów. Obecnie zapowiadają zerwanie sojuszu, obawiają się, że w związku z nową sytuacją Irlandia Północna zostanie bardziej związana z Republiką Irlandii i przestanie być częścią Korony.
Zjednoczone Królestwo w okresie przejściowym traci przywileje, ale ma te same zobowiązania finansowe i nadal są aktualne unijne przepisy i otwarte granice. Prawdziwe negocjacje dopiero się zaczną, jeśli propozycję porozumienia przyjmie parlament. Jednak kolejne referendum, zdaniem premier, nie wchodzi w grę, bo naród już wybrał. Wybrał nie znając tych wszystkich negatywnych konsekwencji. Nie zdawał sobie też sprawy z uwarunkowań ekonomicznych. Dlaczego dopiero teraz kanclerz Hamond mówi o milionowych stratach w gospodarce brytyjskiej? Dlaczego dopiero teraz ujawniono raport z tym związany, mimo że ostrzeżenia ze strony biznesu płynęły już następnego dnia po referendum, a rząd zlecił wykonanie dokładnej ekspertyzy?
|