Krzysztof Wałejko opracował do tej pory dwadzieścia własnych tras. Zwiedzanie jest jednodniowe, a to w każdym przypadku oznacza kilkanaście intensywnych godzin przeznaczonych na zachwycanie się przyrodą, krajobrazami i zabytkami, a także na przeżycie i udokumentowanie wielu innych wrażeń... Czy ludzie chętnie z nim jeżdżą?
– Tak, wiele osób nawet bardzo często – odpowiada mój rozmówca. – Niektórzy korzystają z propozycji i są związani z moją grupą wycieczkową od wielu lat. Są tacy, którzy wielokrotnie odwiedzają te same miejsca. Lubią je, ale lubią też atmosferę, która panuje podczas wycieczek. Jest miło, tak twierdzą. Można nawiązać nowe kontakty. Wiele par, które poznały się na wycieczkach, założyło rodziny, ma już dzieci... Krąg wycieczkowiczów się rozrasta.
Swoją przygodę z biznesem wycieczkowym Krzysztof Wałejko rozpoczął w Londynie kilka lat temu. Wcześniej, zanim tutaj przybył, nie miał żadnego doświadczenia w branży. Dziś jest dynamiczną, jednoosobową agencją turystyczną. – Przez pewien czas miałem wspólniczki, Anetę Adamek i Magdę Halotę – wspomina. – Teraz organizuję wycieczki w pojedynkę, dbając o każdy ich szczegół. Pracuję po kilkanaście godzin dziennie w biurze i przy komputerze, mam stały kontakt z moimi klientami, a w dniu wycieczek jestem z ich uczestnikami – dodaje.
Kim są wycieczkowicze? – Kiedyś, w początkach mojej działalności, były to osoby związane z polską parafią pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej i św. Kazimierza przy Devonia Road w Londynie. Tam bowiem prawie dziewięć lat temu zacząłem swoją aktywność jako organizator wycieczek – opowiada. – Potem zaczęli dołączać chętni z innych polskich parafii, pojawili się też ludzie nie związani z naszym kościołem, a także przedstawiciele innych wyznań, pochodzący z innych krajów. Obecnie, gdy prowadzę już swoją firmę, przekrój moich klientów jest bardzo różnorodny.
Gdy wspomina początki swojej działalności, przywołuje postać księdza Krzysztofa Ciebienia, byłego proboszcza. – Ksiądz znał mnie dobrze, bo byłem członkiem Rady Finansowej Parafii pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej i św. Kazimierza – mówi.– Pewnego dnia powiedział do mnie wprost: trzeba zrobić coś fajnego dla parafian, pomyśl i wymyśl, masz moje wsparcie. Akurat wtedy jeździłem na różne imprezy turystyczne dzięki kontaktom ze znajomym Anglikiem. I wymyśliłem: będziemy organizować wycieczki dla parafian! Na co ksiądz Krzysztof zareagował: rób, dasz radę!
Ksiądz się nie pomylił. Krzysztof Wałejko dał radę i z pomocą proboszcza z Devonii, i sam, gdy zaczął prowadzić własną firmę. Teraz myśli o rozwinięciu biznesu. – Wkrótce, mówiąc żargonem, wchodzę na rynek anglojęzyczny – zapowiada.
Jak przystało na profesjonalnego organizatora wycieczek, tworzy i promuje własny produkt: jednodniową turystykę. Współpracuje z lokalnymi firmami i organizacjami, jeśli gdzieś na miejscu trzeba kupić bilety na zwiedzanie zabytków, opłacić wstęp, przeprawę łodzią. Wycieczki do Seven Sisters Country Park, do Bibury, Lacock i Bath czy też do wodospadów w Ingleton i w okolice Ribblehead Viaduct, to przykłady z coraz ciekawszej oferty.
Czym kieruje się wybierając miejsca warte zobaczenia? – Cały czas utrzymuję kontakt z osobami, które uczestniczyły w moich wycieczkach. Słucham ich opinii, analizuję ich oceny, wspomnienia, wrażenia – opowiada Krzysztof Wałejko. – Godzinami jestem online. W sieci pojawiają się najróżniejsze informacje o miejscach, które warto zobaczyć, zatem przeglądam je, segreguję i opracowuję własne, nowe trasy wycieczkowe. W tej chwili mam opracowanych prawie dwadzieścia wycieczek. W dużej mierze do miejsc, do których z turystami z Londynu docieram tylko ja. Żadne inne firmy nie organizują systematycznie podobnych wyjazdów. No, chyba że nie znam takich firm – zastrzega się mój rozmówca.
A jakie są propozycje na najbliższe tygodnie, od połowy lata do jesieni? – Będą nowe atrakcje – zapewnia Krzysztof Wałejko. – Pierwszą z nich jest wyprawa na Lundy Island. Odwiedza ją zaledwie piętnaście tysięcy osób rocznie. Piękna wyspa, położona pomiędzy Kanałem Bristolskim a Oceanem Atlantyckim, zamieszkała przez kilkunastu rezydentów opiekujących się nią. Kolejna wycieczka na Isle of Anglesy. Tam jedziemy do miejscowości Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch o najdłuższej istniejącej nazwie własnej i trzeciej co do długości nazwie geograficznej na świecie, o czym mało kto wie – wyjaśnia. – Potem jedziemy do miejscowości South Stack, gdzie jest przepiękna latarnia morska. Gdy jest sztorm, fale rozbijają się na wysokości kilkudziesięciu metrów. Niesamowity widok – opowiada. – Kolejnym etapem wycieczki jest miasteczko Beaumaris. Stamtąd mamy półtoragodzinny rejs na Isle of Puffins. Kiedy pierwszy raz popłynęłem tam, nie mogłem uwierzyć, że na wyspie jest tak dużo ptaków. Maskonur obok maskonura. Ponadto do łodzi podpływały foki, które patrzyły nam w oczy, zaciekawione ludźmi. Pamiętam unoszącą się ufnie na wodzie małą foczkę i jej matkę obserwującą mnie uważnie. Niesamowite przeżycie – wspomina Krzysztof Wałejko. – Kolejną wycieczką, którą zdecydowanie polecam, jest wyjazd do Walii na podziwianie wodospadów. Na tę wycieczkę, organizowaną od dłuższego czasu, zawsze mam komplet chętnych i pełny autokar, a sam wyjazd jest wyzwaniem. Szlak pieszy jest trudny, trasę tę przecierałem przed laty razem z księdzem Krzysztofem Ciebieniem. Pamiętam, jak pierwszy raz idąc tym szlakiem zgubiliśmy się, kiedy przez lodowatą wodę rzeki przechodziłem na drugi brzeg. Z wycieczki przygotowałem amatorski film. Można go obejrzeć na youtube.
Nigdy nie próbował zliczyć, ile potrzeba dni, aby zobaczyć większość przyrodniczych, geograficznych, historycznych atrakcji w Anglii czy Walii.
– Te dni liczone byłyby w miesiącach – twierdzi Krzysztof Wałejko. Bo miejsc wartych odwiedzenia, jak Kościół św. Marii nad stawem wśród białych leszczyn niedaleko wodnego wiru pod Czerwoną Pieczarą przy kościele św. Tysilia, czyli małe walijskie miasteczko o najdłuższej w świecie nazwie Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch, są dziesiątki, jeśli nie setki.
|