Pomijam już oczywistość, że wszystkie przedmioty, jakie otrzymują głowy państw, są rutynowo sprawdzane przez służby bezpieczeństwa. Zastanawia mnie natomiast, jaką trzeba mieć umysłowość, by przypuszczać, że stary agent GRU wpadnie na pomysł przekazania przed kamerami, na oczach całego świata, piłki z „pluskwą” amerykańskiemu prezydentowi. Żeby dostawać szczegółowe informacje na temat amerykańskich polityków, Putin nie musi przecież uciekać się do tak prostackich i prymitywnych metod. Z tzw. Russiagate — sprawy postawienia zarzutów ingerowania w wybory prezydenckie w USA dwunastu rosyjskim szpiegom-hakerom wynika, że GRU hulała w ostatnich latach po Stanach Zjednoczonych bez najmniejszych przeszkód. Z tej samej afery wynika, że spotykając się z Putinem, Trump spotkał się z głównym sprawcą własnego zwycięstwa.
Nic więc dziwnego, że przemawiał tak, jakby chciał Putinowi podziękować — nie otrzymując niczego w zamian, dał rosyjskiemu prezydentowi więcej, niż ten mógł oczekiwać. Przede wszystkim skrytykował własny kraj, mówiąc że złe w przeszłości stosunki z Rosją były wynikiem „głupoty USA”. Następnie zapowiedział, że Amerykanie będą sprzedawać do Europy swój gaz LNG i tym samym będą konkurować z rosyjskimi dostawami gazociągiem Nord Stream 2. Tym samym dał do zrozumienia, że godzi się na budowę Nord Stream 2, nie uważa tej inwestycji za polityczną i nie zamierza przeciw niej się opowiadać. Po tej wypowiedzi Rosjanie mogą się śmiać w żywe oczy słysząc o inicjatywie senatora Johna W. Barrasso, który właśnie złożył w Kongresie projekt ustawy o sankcjach wobec Nord Stream 2. Nawet gdyby Kongres ustawę uchwalił, ostatecznie o nałożeniu sankcji decydował będzie Trump, a po jego wypowiedzi w Helsinkach trudno uwierzyć, aby zechciał podjąć decyzję niekorzystną dla Rosji. Do bilansu fińskich „osiągnięć” Trumpa trzeba doliczyć i to głośne, zdecydowane zaprzeczenie, jakoby rosyjska agentura mogła ingerować w amerykańskie wybory. Wprawdzie już na drugi dzień Trump zaprzeczał, mówił, że zgubiło mu się jedno słowo „nie”, że chciał powiedzieć, iż nie można wykluczyć, że to Rosja ingerowała w wybory, wygląda jednak na to, że te zaprzeczenia nie były szczere, lecz wymuszone przez zdecydowaną krytykę wypowiedzi Trumpa przez czołowych polityków republikańskich.
Po wyborze Trumpa niektórzy prawicowi publicyści w Polsce próbowali porównywać go do Ronalda Reagana, wyliczając rzekome podobieństwa drogi życiowej obu prezydentów. Oczywiście, celem tej konstrukcji porównawczej było zasugerowanie, że Trump może być prezydentem równie jak Reagan wybitnym. Po występie w Finlandii jest już jednak jasne, że Trump nie jest do Reagana podobny, że jest raczej jego odwrotnością, przeciwieństwem. Najważniejszym rysem wybitności Reagana było, że czuł się nie tylko przywódcą USA, wziął na siebie rolę lidera Zachodu i odpowiedzialność także za „stary Zachód” – Europę. Trump mówi otwarcie, że w Europie widzi gospodarczego wroga Ameryki, zapowiada wojnę celną, próbował nawet straszyć sankcjami Wielką Brytanię, gdyba ta po wyjściu z UE zawarła z nią specjalne porozumienie o bezcłowym handlu. Wprawdzie, jak to Trump, potem się z tych gróźb wycofał, przecież jednak sposobu myślenia o Europie nie zmienił.
Kiedy Reagan został prezydentem, komuniści pocieszali się, że to aktorzyna, dyletant i prostak. Szybko jednak przyszło im zrozumieć, że do gry wszedł potężny przeciwnik, wybitna osobistość. Bo wbrew nadziejom komunistów Reagan prostakiem nie był. Był mężem stanu, który podjął się misji obrony cywilizacji Zachodu. Trump w niczym Reagana nie przypomina. Niestety.
|