Z tą różnicą, że kiedy w XX wieku poznano budowę DNA i sposób, w jaki informacja genetyczna jest zakodowana, rozpoczęła się era biotechnologii. Dzięki biotechnologom na rynku zaczęły się pojawiać produkty spożywcze (i nie tylko spożywcze) oznakowane GMO (ang. genetically modified organism), czyli zawierające zmieniony w laboratoriach materiał genetyczny. I o ile w ten sposób można uzyskać tak bardzo pożądane rezultaty, np. szczepionki antywirusowe czy insulinę, o tyle dzisiaj naukowcy nie są w stanie określić i przewidzieć reakcji środowiska naturalnego na te zmutowane klony. O co chodzi? O to, że dopóki, dajmy na to, zmienione genetycznie główki sałaty rosną w odosobnieniu w szklarni i przynoszą upragniony efekt, wszystko jest pod kontrolą i każdy może spać spokojnie. Ale gdy te same główki sałaty zasieje się w naturalnych warunkach, nikt nie może przewidzieć, jaki wpływ na środowisko naturalne będzie miała dana krzyżówka genetyczna i czy nowe genotypy nie będą zwalczać starych tradycyjnych dla danego środowiska, czyli choćby czy nie zostaną chwastami. I jak to ma się do zdrowej żywności? Zostając przy przykładzie sałaty, każdy przyzna, że byłoby pięknie oprócz spożywania zwykłej sałaty dostarczyć organizmowi czegoś dodatkowo podnoszącego odporność albo poziom witamin itp. Ale nie ma żadnych gwarancji, że po dłuższym czasie nasz organizm będzie się czuł równie dobrze jak przed taką nowoczesną dietą. A zauważalnym efektem ubocznym wprowadzania zmienionych genetycznie organizmów (inaczej nazywanych transgenicznymi) do środowiska jest zanikanie bioróżnorodności. W Chinach po zakończeniu II wojny światowej uprawiano 8000 gatunków ryżu, a obecnie tylko 50. Wyobraźmy sobie dowolny łańcuch pokarmowy. Co się stanie, gdy chociażby jedno ogniwo zostanie usunięte? A na szczycie tych łańcuchów pokarmowych stoimy my, ludzie. Cokolwiek dzieje się w środowisku dookoła nas, ma wpływ na nasze życie, a jako konsumenci mamy prawo do ochrony zdrowia i bezpieczeństwa tego, co spożywamy.
Dzisiejszy temat o genetycznych modyfikacjach został zainspirowany materiałami zamieszczonymi na stronie Centrum Informacji o Środowisku. Zamiarem moim nie jest straszenie, ale zdobywanie coraz to szerszej świadomości na temat tego, co znajduje się na naszym stole, bo w dzisiejszych czasach źródło pochodzenia żywności nabiera szczególnej wagi, jak nigdy przedtem. Chciałbym przez to zachęcić do poparcia ruchu, jaki można zauważyć tutaj w Wielkiej Brytanii, by kupować, o ile to możliwe, lokalne produkty. Chociaż kto z nas, Polaków, oprze się organicznym jagodom z Sainsbury’s przywiezionym prosto z Polski?
Czas na przepis. Lokalnie i zdrowo.
Surówka z cykorii i gruszek
Świeża tegoroczna cykoria zagościła już na sklepowych półkach. Należy do tej samej rodziny co sałaty. Jednak różni się nie tylko kształtem, ale także gorzkawym, zdecydowanym smakiem. Można zmniejszyć jego intensywność przez podduszenie cykorii. W ten sposób mamy jeszcze jeden dodatek do głównego dania. Jeżeli jednak ostrość cykorii nam nie przeszkadza, możemy przyrządzić z niej interesującą surówkę.
Na 2 cykorie potrzebujemy 30 g sera pleśniowego – zachęcam, by spróbować angielskiego niebieskiego sera Stilton; 1 gruszkę i garść orzechów włoskich; dodatkowo 2 łyżki oliwy, 1 łyżkę octu winnego lub balsamicznego, 1 cytrynę, sól i pieprz. Cykorię przekrawamy na pół i kroimy w poprzek. Gruszkę obieramy, usuwamy gniazdo nasienne i kroimy w kostkę lub cienkie plasterki, po czym skrapiamy sokiem z połowy cytryny, by nie ciemniała tak szybko. Ser kruszymy i dodajemy razem z orzechami. Mieszamy i zalewamy sosem z oliwy, octu i soku z cytryny
(2 łyżki). Doprawiamy do smaku.
Miodowo-morelowy mus z rozmarynem
Chociaż sam przepis nie jest bardzo wiekowy, to jego składniki były powszechnie stosowane w angielskiej kuchni już w średniowieczu. Na 6 porcji potrzebujemy: 50 g masła, 450 g suszonych moreli, 75 g miodu, 2 łodyżki rozmarynu, 1 łyżkę stołową żelatyny i 300 ml double cream. Jako dekoracja posłużą nam drobno posiekane morele i rozmaryn. Masło rozpuszczamy na patelni, dodając morele. Zanim masło nagrzeje się nadmiernie, zalewamy całość wodą tak, by przykryć owoce. Doprowadzamy do zagotowania i zmniejszamy ogień, dusząc morele aż do miękkości. Około 10 minut powinno wystarczyć, można dłużej, ale nie należy wygotować całej wody, bo będzie potrzebna do zmiksowania owoców na purée. Dodajemy miód (możemy dać mniej, jeżeli uważamy, że całość będzie za słodka). Dodajemy całe gałązki rozmarynu i zostawiamy wszystko do ostygnięcia, pozwalając na przeniknięcie ziołowego aromatu (by przyspieszyć ten proces, można rozsmarować masę płasko na większym talerzu lub tacy). Gdy purée jest zimne, rozpuszczamy żelatynę w odrobinie gorącej wody (6–8 łyżek powinno wystarczyć) i dodajemy do masy, wcześniej wyjmując rozmaryn. Osobno ubijamy śmietanę i mieszamy delikatnie z purée (możemy dodać więcej śmietany, co nie powinno znacząco wpłynąć na smak). Nakładamy do kieliszków albo salaterek, dekorując małą cząstką gałązki rozmarynu i posiekanymi morelami. Miłośnicy czekolady mogą zetrzeć również trochę gorzkiej czekolady. Deser przechowujemy w lodówce aż do czasu jego podania. Jeżeli zamierzamy to zrobić niedługo po jego przyrządzeniu, nie musimy dodawać żelatyny, pod warunkiem że masa owocowa jest ścisła i mamy do dyspozycji gęstą śmietanę kremówkę (double cream wystarczy). Smacznego!!!
|