Nie wierzę, że nie odczujemy skutków Brexitu. To jest mydlenie oczu nam wszystkim. Już odczuwamy. Od lat prowadzę firmę budowlaną, mam teraz zastój. Tak jeszcze nie było. Zamiast rozkwitać z wiosną, robota zamarła. Wszyscy obawiają się wtopienia kasy, wstrzymują inwestycje. Martwię się o moich pracowników. To wspaniali fachowcy. Nie daję im pracy, bo nie mam zleceń. Mogą odejść do kogoś innego – mówi 35-letni Marian Węglarczyk.
Firma Węglarczyka podobnie, jak wielu innych polskich przedsiębiorców przeżywa kryzys. Zgodnym chórem mówią, że średniej rangi przedsięwzięcia stoją nad przepaścią, każdego dnia zmienia się sytuacja w oczekiwaniu na rezulatat negocjacji.
– To taka huśtawka. Nie wiem, czy inwestować, czy czekać. A przecież konkurencja nie śpi. To jest jak w ruletce, bo potem przyjdzie decyzja i okaże się, że wszyscy toniemy. Wielu Polaków jednak w końcu wyjedzie – uważa Iwona Zasięgła, księgowa i doradca finansowy. Zasięgła prowadzi swoje usługi od ośmiu lat. W bazie jej klientów znajduje się siedemset polskich firm. Dużą część stanowią stali klienci.
– Rozmawiam z ludźmi, większość z moich klientów ma na Wyspach rodziny, tutaj urodziły się ich dzieci. Mówią, że nie czują się bezpiecznie. Myślą o wyjeździe, chcą wracać do Polski. To jest dobry moment – podsumowuje. Jej zdaniem powinni wracać ci, którzy mają w Polsce jakiś punkt zaczepienia: możliwość zatrudnienia, mieszkanie, wsparcie rodziny i oszczędności. – W Polsce jesteśmy u siebie, tutaj tylko gośćmi i zawsze nimi pozostaniemy. Bez względu na staż zamieszkania. Jeśli Polacy zaczną sobie uświadamiać taki stan rzeczy, tym lepiej dla nich. Nam się nic nie należy, my jedynie możemy otrzymać to czy owo, jeżeli gospodarze zechcą się z nami dzielić. A przecież w Polsce rząd prowadzi prorodzinną politykę, jest lepiej, są szanse, może warto zauważyć te nowe otwarcia i wrócić – dodaje księgowa.
Jedziemy na święta i już nie wracamy
– My Polacy lubimy się łudzić, mieć nadzieję, liczyć na szczęście, a przecież wiadomo, że Brexit nie rozejdzie się po kościach. Po to Brytyjczycy głosowali za Brexitem, żeby osiągnąć swój cel. Ukrócić wydatki, emigrację, uwolnić się od Unii, która jest im potrzeba jak umarłemu kadzidło. Zacznijmy myśleć i podejmować rozsądne decyzje, bo negocjacje nie będą korzystne dla imigrantów – przestrzega Tomasz Ługański, doradca finansowy. Jego zdaniem decyzje, które już zapadły względem imigrantów, między innymi przybyszy z Polski, nie mają przełożenia na stan rzeczy, który ma dopiero nastąpić.
– Mogę wymienić kilka biznesów, które już ledwo przędą i obawiają się o swoją przyszłość. Już w tej chwili mają mniejsze obroty, spadła liczba klienteli, a ci, którzy pozostali, składają mniejsze zamówienia. Wystarczy popatrzeć na asortyment polskich sklepów. W rejonie Londynu, w którym mieszkam, pada polska kwiaciarnia, zamknęli polską przychodnię. Nie tylko Polacy czekają na wyrok. Część z nich już pakuje walizki – twierdzi Agata Maliska, pracownik polskiej restauracji w zachodnim Londynie. Maliska z decyzją o wyjeździe wstrzymała się jeszcze na kilka tygodni. Ale zdążyła już część rzeczy wysłać do Polski. Przyznaje, że obawia się Brexitu.
W podobnej sytuacji jest rodzina Kowalskich. Mówią, że zamykają ostatnie drzwi na Wyspach, dopinają sprawy na przysłowiowy ostatni guzik i wyjeżdżają do Polski.
– Mamy do czego wracać. Czeka na nas dom, rodzina i z pewnością jakaś praca też się znajdzie. Emigracja jest nie dla nas, a Brexit tylko przyśpieszył decyzję. Jedziemy na święta i już nie wracamy. Mąż tylko przyjedzie jeszcze na trzy tygodnie, zamknie konto w banku, odda klucze od mieszkania do agencji i przygodę z Anglią zachowamy w pamięci jak dobre wspomnienie – wyjaśnia Ilona Kowalska, matka siedmiolatków.
Marek Kowalski dodaje, że mogą sobie na to pozwolić, bo dzieci są jeszcze małe. Jego zdaniem doskonale zaadoptują się do warunków edukacji w kraju. – Chłopcy uczęszczali do polskiej szkoły. Mają podstawy i co najważniejsze, znają Polskę. Polska szkoła, której są wychowankami kładła duży nacisk na patriotyzm, wychowanie w duchu religii katolickiej. Dzięki temu mają mocne kręgosłupy morale. Nie wszyscy jednak chcą i potrafią być patriotami. My poradzimy sobie wszędzie – przekonuje Marek Kowalski.
Nie wiem, co zrobię
– Mam kontrakt z siecią telefoniczną na dwa lata. Dług w banku. Na utrzymaniu studiującą córkę w Polsce. Jak trzeba będzie wyjeżdżać, załamię się. Co ja zrobię w Polsce, gdzie znajdę pracę? Nie dostanę przecież 500 plus. Kto zatrudni czterdziestolatka? – pyta Adam Wiernacki, który na Wyspach mieszka od czterech lat.
Wiernacki nie posiada karty rezydenta. Dowiedział się, że nie ma szans na uzyskanie dokumentu. – Teraz podobno jest taki wyścig po rezydenturę i tylu chętnych po dokument, że na kartę trzeba będzie czekać miesiącami, a może i nawet latami, jak mówią księgowi analizując liczbę zgłoszeń i zapytań – wyjaśnia Wiernacki.
Jego partnerka, mająca na utrzymaniu dwójkę dzieci z poprzedniego związku uważa, Polacy będą wyjeżdżać.
– Zmusi ich do tego polityka. Już wyjeżdżają. Spadła emigracja na Wyspy. Jak tylko zabiorą lub ograniczą benefity, to wyjadą, bo niewielu będzie stać na życie i utrzymanie rodziny, szczególnie w Londynie. Znam rodziny, które od lat żyją tutaj tylko ze świadczeń. Wykazują minimalny dochód. Całkiem dobrze im się powodzi. Zastanawiam się, co będzie też z babciami i dziadkami, którzy dotychczas swobodnie przemieszali się do Wielkiej Brytanii i w końcu ze wszystkimi, którzy dotychczas nie mają paszportu, a granicę przekraczają na dowód. Słabo to wszystko widzę – twierdzi Marlena Dziczek, która nie obawia się z kolei o swoją prywatną sytuację. Od lat pracuje dla brytyjskiej firmy, wymienia, że nigdy nie miała konfliktu z prawem i nie zalega z płaceniem podatków, rachunków i innych należności. Nie obawia się, że utrata świadczeń socjalnych wpłynęłaby znacząco na jej sytuację finansową. – Nie opieram swojego pobytu w Anglii na pozyskiwaniu benefitów. Pracuję na cały etat. Otrzymuję alimenty od ojca dzieci. Spłacam kredyt mieszkaniowy. Nie boję się, ale obawiałabym się na miejscu tych, którzy tylko i wyłącznie żyją z zasiłków lub pracują nielegalnie, są tutaj krótko, nie mają podstawowych dokumentów, jak NIN, a także adresu, konta w banku. Bo to znaczy, że nie wiążą i wcześniej nie wiązali swojej przyszłości z tym krajem. Jeśli sami nie dbają o swoje sprawy, mogą być pewni, że Brytyjczycy też nie zrobią tego za nich. A frazesy typu, że jak wyjadą Polacy, to upadnie brytyjska gospodarka, włożyłabym między książki. Nie ma ludzi niezastąpionych. Przyjadą inni, tańsi, będą pracować nie tylko za dwóch, jak to robi Polak, ale może i za trzech – podsumowuje Marlena Dziczek.
|