Drogi Panie Janie!
Miło było Pana widzieć na żywo. Inny ogląd i nieco inny pogląd niż w zderzeniu z Panem na ekarnie telewizyjnym. Mniej nafaszerowany politycznie. Pewnie dlatego słuchałam tego, co Pan mówił z rozmachem i z lekkością dystansu. Dałam się ponieść urokom Pańskiej niebywałej pamięci, elokwencji i entuzjazmu. Zaraźliwego dla podatnych na takie uniesienia i uroki.

|
Jest Pan nosicielem zarazka sarmackiego romantyzmu. Jest Pan też wyrazistym wyrazicielem wiary tak zwanej pisowskiej. Ja do jej wyznawców nie należę. Ale staram się ją zrozumieć. Przychodzi mi to z trudem. W moim wieku wszystko z trudem mi przychodzi. Bo wszystko już było i wszystko się przeżyło. I wszystko się widziało. Wszystkie uniesienia, wzloty i upadki.
Drogi Panie Janie, mimo wszystko dziękuję za wieczór z Panem w POSK-u. Za chwile zapomnienia o skrzeczącej rzeczywistości politycznej w kraju i na świecie. I za chwile przypomnienia o Pana stryju Antku Pospieszalskim. Moim ukochanym i podziwianym koledze i szefie z Polskiej Sekcji BBC. On też uważał, że warto rozmawiać i rozstawać się bez gniewu. Nienawidzę słowa „hejt”. I jest to jedyna nienawiść, jaką czuję.
Dziękuję też za śpiewanie. I za granie na gitarze. Mało co tak ludzi godzi, jak muzyka i wspólny śpiew. A Pospieszalscy są mistrzami i trubadurami. I głosicielami swoich strun. Mieliśmy rozmawiać z Panem w POSK-u na temat emigracji, choć moje pokolenie nie było emigracją. Nikt tu z wyboru ani za chlebem nie przybył. Zostaliśmy wypędzeni, wywiezieni, wyrzuceni z ojczyzny. O obecnej emigracji czy imigracji rozmowy nie było. A było – o Armii Krajowej. Bo była to jej 75. rocznica utworzenia. Przedtem nikt o niej jakoś nie pamiętał. O tym narodowym pospolitym ruszeniu przeciwko najeźdźcy. Przeciwko Niemcom. Nie hitlerowcom ani nazistom, ale Niemcom. Wyrafinowanym zbrodniarzom. Armia Krajowa, to nasze państwo podziemne, była jednym z najwspanialszych wydarzeń i okresów naszej historii. Tylko mało kto o tym wie w Europie. Nawet w Wielkiej Brytanii, że o Stanach Zjednoczonych nie wspomnę. Zryw był wspaniały. Ze strasznymi tego konsekwencjami. Ale w takie wieczory, jak ten 14 lutego w Sali Malinowej z Panem, Panie Janie, nikomu nie jest potrzebna prawda historyczna ani polityczna. Wystarczą uniesienia i pienia o płaczących i szumiących żalem wierzbach. Żołnierzach idących na krwawy bój i czerwonych makach na Monte Casino. Dobrze, że ich jeszcze nikt nie zaorał pod budowę hotelu.
Zasypie wszystko piasek i zawieje wiatr historii. Nie pozostaną nawet ślady dawnych dni. Ale może pozostanie o nich legenda i mity dzięki takim trubadurom, jak Pan, Panie Janie, którzy niosą pieśń o naszej strasznej i fascynującej przeszłości.
Pozostaję Pana wielbicielką, ale nie neofitką Pańskiej wiary.
|