Sylwestra spędziłem w Londynie. Widziałem fajerwerki nad Tamizą i wiele rozradowanych twarzy. Oprócz ognistych wodospadów i kolorowych wodotrysków widziałem też ogromne chmury gęstego duszącego dymu, ciesząc się, że wiatr wieje w przeciwnym kierunku. Stary rok skończył się w atmosferze wielkich niewiadomych, zwłaszcza na arenie światowej polityki i nikt nie wie, jak będzie wyglądać 2017, ta nowa cegiełka, którą przez najbliższe dwanaście miesięcy będziemy umieszczać wspólnie na budowli zwanej „Historią”.
Symbolika takich chwil wywołuje też całe kaskady myśli. Rwetes uścisków, toastów i życzeń kochających ludzi wymieszany jest z dźwiękami SMS-ów i telefonów komórkowych łączących nas z różnymi zakątkami świata.
– Happy New Year! – słyszę dookoła – a ja w myślach pozostawiam małe miejsce dla niespodziewanego gościa, tak jak bywa przy świątecznym stole. Tam zapraszam na toast tych, których już nie ma.
Pogodna noc londyńskich fajerwerków zamieniła się w deszczowy dzień, ale nastrój witania nowego roku trwał. Magiczne uniesienie wyczarowała moja ulubiona stacja radiowa, która poświęciła swój program poezji T.S. Eliota czytanych przez jednego z najlepszych obecnie głosów brytyjskiej sceny. Podkreślam znaczenie głosu, gdyż Jeremy Irons, którego zaangażowano do tego celu, posiada niezwykłą głębię tonalną i niezbędny intelekt, aby przekazać słuchaczom myśli autora. Wszystkie najważniejsze wiersze łącznie z The Waste Land (Ziemian jałowa) i Four Quartets (Cztery kwartety) znalazły się w tym cyklu (nb. program ten nadal można posłuchać w BBC iPlayer).
Taki graniczny dzień, rozdzielający przemijający rok i powitanie nowego, był szczególnie stosowny na rozważania Eliota na temat przemijania czasu, chwil właśnie przeżytych, a jednocześnie wytyczających przyszłość, które w istocie są tym, co jest teraz – trwaniem w obecnej chwili – trwaniem!
Teraz, pisząc, patrzę przez polskie okno. Po mojej stronie szyby jest przytulnie ciepło. Za szybą zaś zapada zmrok wczesnego zimowego wieczoru. Śnieg zmienia skrzącą biel w atrament nocy. Opodal patrzę na opuszczone domy, podupadłe wille, świadków dawnej świetności. Stoją przykryte czapami śniegu, zakneblowane. Wydaje mi się, że może jak śnieg stopnieje na wiosnę, to zaczną mówić, może nawet żalić się na anonimowe bloki, które wyrosły obok, niczym flotylla wielkich okrętów nieznanej anonimowej armady. W radiu słyszę archiwalny program i dźwięki Winterreise Schuberta. Gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna magia nadrealności, nie potrafię rozróżnić, więc rezygnuję i trwam w Eliotowskim „teraz”.
Kilka dni temu usłyszałem komentarz ciekawego człowieka, którym jest Philippe Sands QC, słynny francusko-brytyjski intelektualista, autor, prawnik i obrońca praw człowieka. Przytoczył w nim cytat z utworu Leonarda Cohena, zmarłego niedawno, w którym wyrażona jest nadzieja, że nawet w najgorszym położeniu i w najciemniejszym miejscu jest gdzieś malutka szparka, przez którą przeniknie promień światła – There is a crack in everything – that’s where the light gets in (Anthem – Leonard Cohen).
A nadzieja jest nam potrzebna, bo świat znajduje się w bardzo niepokojącym punkcie.
Philippe Sands zakończył swoją wypowiedź niepokojącą diagnozą, że świat wszedł w fazę swoistej amnezji i utraty świadomości historii oraz lekcji, którą należy z historii wynosić. Dotyczy to w jego wypowiedzi głównie spraw europejskich i postbrexitowych następstw, ale także nowego porządku rzeczywistości w Stanach Zjednoczonych i katastrofalnego zwrotu na prawo w społeczeństwach krajów Europy. Ja dodam tutaj od siebie wielki niepokój o to, co dzieje się w polskim społeczeństwie. O rozłamie na skłócone obozy, których polaryzacja jest tak rozległa, że zagraża stabilności interesów państwa. Głosów wyrażających niepokój i przestrogę nie brakuje. Są wśród nich najzacniejsze polskie umysły.
Jednym z takich głosów w moim przekonaniu był Andrzej Wajda w swoim nowym filmie pt. Powidoki. Niestety, Wajda nie dożył, by cieszyć się sukcesem swojego dzieła, zmarł tuż po przedpremierowym pokazie filmu na festiwalu w Gdyni. Powidoki są wspaniałym epitafium filmowego życia Andrzeja Wajdy. Powraca w nim przecież do tematu czasów powojennych, okresu Popiołu i diamentu, który uformował jego twórczą tożsamość. W obydwu filmach Wajda mówi o aspektach dehumanizacji człowieka w warunkach konfliktu politycznego i tegoż katastrofalnych następstw. Opowiada o życiu ludzi, często zwykłych, zmagających się z przeciwnościami losu i nieludzką wręcz brutalnością aparatu nacisku i politycznej koercji.
Powidoki to tytuł zaczerpnięty z teoretycznych rozważań Władysława Strzemińskiego, artysty, teoretyka, współtwórcy artystycznego ruchu konstruktywizmu, twórcy tzw. unizmu, profesora – lista zacnych atrybutów jest długa.
|