Pożegnaliśmy rok 2015, który – choć zrazu w żaden sposób tego nie zapowiadał – przyniósł rewolucyjne zmiany w polskiej polityce. Wiadomo było powszechnie, gdy się zaczynał, że będzie to rok wyborczy, jednak znawcy polskiej sceny politycznej i komentatorzy trwali w zgodnym przekonaniu, iż PiS „straciło zdolność wygrywania wyborów”, czy to prezydenckich czy parlamentarnych.
|
Słynne powiedzenie Adama Michnika o Bronisławie Komorowskim, że ten, aby nie zapewnić sobie drugiej kadencji, musiałby w stanie nietrzeźwości przejechać ciężarną zakonnicę na przejściu dla pieszych w centrum Warszawy, doskonale owo przekonanie ilustruje.
Gdy Jarosław Kaczyński ogłosił, że kandydatem PiS na urząd głowy państwa będzie mało znany europoseł z Krakowa, komentatorzy zgodnie orzekli, że prezes PiS dokonał takiego wyboru, by nie obciążać własnego nazwiska kolejną nieuchronną wyborczą przegraną.
Niespodziewaną zmianę lokatora Pałacu Prezydenckiego odebrano w Platformie Obywatelskiej jako kataklizm, rodzaj trzęsienia ziemi, po którym można spodziewać się fali tsunami, jednym słowem uwierzono w możliwość przegrania wyborów parlamentarnych. Zapewne w tym właśnie momencie, w trakcie jakiejś strategicznej narady ktoś przypomniał, że instytucją, która zdemolowała projekty zmiany prawa podczas poprzednich rządów PiS, był Trybunał Konstytucyjny, który z pisowskiej ustawy lustracyjnej pozostawił jedynie szczątki, zmieniając ją w groteskowe, de facto antylustracyjne prawo. Stratedzy z PO musieli dojść do wniosku, że w razie wygranej PiS dobrze będzie mieć trybunał w swoim ręku i pewność, że instytucja ta storpeduje wszelkie możliwości wprowadzania zmian w prawie przez partię Kaczyńskiego. Dlatego w czerwcu Platforma Obywatelska dokonała „skoku na trybunał”, wybierając nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego przedwcześnie, zanim upłynęły kadencje dotychczasowych arbitrów. Fortel ten nie spotkał się wówczas z żadnym protestem społecznym ani dziennikarską krytyką.
Czarne przewidywania pesymistów z PO sprawdziły się co do joty i PiS wygrał wybory w cuglach, zyskując samodzielnie większość w parlamencie. Można się spierać, co było główną przyczyną tego zwycięstwa. Politycy PiS zgodnym chórem mówili, że to „genialna strategia Jarosława Kaczyńskiego”, dziennikarze bąkali o populizmie wyrażającym się w obietnicach socjalnych składanych wyborcom, ja jednak sądzę, że najbardziej pomogła Kaczyńskiemu Angela Merkel, zapraszając setki tysięcy tzw. uchodźców do Niemiec i zapowiadając, że będą oni proporcjonalnie rozdzieleni po wszystkich krajach Unii Europejskiej.
Przeciętny polski wyborca, przyzwyczajony przez lata, że Platforma Obywatelska ochoczo przyklaskuje każdej inicjatywie Angeli Merkel, zrozumiał, że pozostawienie tej partii przy władzy będzie oznaczać zgodę na wprowadzenie do Polski dziesiątków, jeśli nie setek, tysięcy muzułmańskich przybyszów.
Taki właśnie, nieprzewidziany przez nikogo, splot okoliczności sprawił, że Jarosław Kaczyński dostał drugą (i, jak się zdaje, pewniejszą od poprzedniej) szansę przebudowy państwa w zgodzie z własną wizją polskiej państwowości, którą polityk ten niewątpliwie posiada. Wydaje się oczywiste, że bez względu na histerię tzw. obrońców polskiej demokracji, protesty różnych autorytetów i wściekłe komentarze niemieckiej prasy w nowym, 2016, roku Kaczyński będzie próbował swą wizję ziścić. Wie przecież z pewnością, że trzeciej szansy nie dostanie – w tym wypadku do dwóch razy sztuka. Próby te będziemy oczywiście obserwować i będziemy też ich skutków doświadczać. Dobrych czy złych – tego jeszcze nie wiadomo. Pewne jest, że nowy rok w polityce będzie burzliwy i nadzwyczajnie interesujący.
|