Nowy rząd jeszcze nie został zaprzysiężony, jeszcze nie zaczął pracować, tymczasem w gazetach i telewizyjnych programach powiało katastrofizmem. Zewsząd słychać, że pod takim rządem Polska straci wszelkie międzynarodowe znaczenie, płynność finansową, zniechęci do siebie inwestorów, stanie się państwem religijnym i zaściankowym oraz pośmiewiskiem Europy.
Właściwie media przestały informować o tym, co się wydarzyło, a zaczęły straszyć czymś, co ich zdaniem może się wydarzyć w przyszłości. Jest to działanie pedagogiczne – po prostu elity polskiego dziennikarstwa chcą wychowywać społeczeństwo, które w ich przekonaniu wybrało złą większość parlamentarną i tym samym dało władzę nie tym, którym powinno. Teraz więc „głupie” społeczeństwo ma się przerazić możliwymi skutkami swego nieodpowiedzialnego wyboru. – Głupio wybrałeś Polaku – zdają się mówić – to teraz żyj w lęku i czekaj, aż PiS doprowadzi do katastrofy finansów państwa, oddzieli Polskę od Unii Europejskiej i w dodatku pozostawi ją bezbronną, bo przecież minister Macierewicz z całą pewnością zlikwiduje armię. Tyle o dziennikarzach.
Tymczasem z ulicy płyną inne głosy. Dwa dni po ogłoszeniu wyniku wyborów czytałem w lokalnej gazecie prezentowane tam wyjątki z listów czytelników. Zdenerwowany starzec pisał, że stał w długiej kolejce do lekarza w przychodni, a przecież miało być tak, że jeśli wygra PiS, kolejek nie będzie. Inny czytelnik, głowa wielodzietnej rodziny, narzekał, że PiS już ma władzę, a jemu nikt jeszcze nie powiedział, kiedy dostanie 500 złotych zasiłku na każde dziecko. A przecież obiecywali! I on, który na PiS głosował, czuje się zawiedziony i oszukany. Rząd Zjednoczonej Prawicy rozpocznie więc działalność w wyjątkowo niekorzystnej atmosferze – musi bowiem stawić czoło z jednej strony mediom, które życzą mu jak najgorzej, z drugiej zaś – tej części elektoratu, która uwierzyła, że „dobre zmiany” dokonają się natychmiast po wyborach, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
W tej powyborczej atmosferze większości rodaków umyka rysująca się przed nami piękna perspektywa. Oto Sebastian Cole, szef IAAF, czyli Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych, dał Rosji tygodniowe ultimatum na złożenie wyjaśnień w sprawie działalności rosyjskiego oddziału WADA, to znaczy Światowej Organizacji do spraw Walki z Dopingiem. Wygląda bowiem na to, że rosyjskie laboratorium WADA celowo podmieniało próbki, by „ulepszać” wyniki badań antydopingowych rosyjskich lekkoatletów. A ponieważ w dzisiejszym świecie takie manipulacje trudno jest ukryć, Rosjanie po prostu dawali milionowe łapówki ludziom z nadzoru IAAF. Jeden z nich, Lamine Diack, już ma za to francuski akt oskarżenia. Rosyjskie władze, jak zawsze, zaprzeczają, jednakże szef rosyjskiej agencji antydopingowej Grigorij Radczenkow już podał się do dymisji, a minister sportu dymisję przyjął. Wygląda więc na to, że Rosji grozi wykluczenie z IAAF, co skutkowałoby brakiem rosyjskiej ekipy na najbliższych igrzyskach olimpijskich. Biorąc pod uwagę, jak potężny byłby to cios dla Putina, takie właśnie zakończenie afery nazwałbym piękną perspektywą.
|