Premier Ewa Kopacz znając nastroje społeczne i termin zbliżających się wyborów początkowo bardzo ostrożnie podchodziła do problemu imigrantów, jaki pojawił się w Europie pod koniec lata. Polski rząd powtarzał stanowisko, że nikt nie będzie nam narzucał warunków współpracy w rozwiązaniu pogarszającego się z dnia na dzień kryzysu. Podobnie uważały pozostałe kraje z Grupy Wyszehradzkiej. Kiedy jednak w Europie padły pierwsze głosy krytyczne, głównie ze strony niemieckich polityków i niemieckich mediów, ton polskiego rządu radykalnie się zmienił. W tej trudnej sytuacji nie pomógł nam nasz człowiek w Brukseli, przewodniczący Rady UE Donald Tusk. Wyjechał właśnie na wakacje. A Węgry, jedyny kraj Unii, który zgodnie z unijnymi traktatami zaczął uszczelniać swoje granice, czyli zewnętrzne granice Unii, spotkał się z powszechnym potępieniem.
Niemcy, nie czekając na decyzje europejskie, wzięły inicjatywę we własne ręce. Publiczna interwencja Angeli Merkel (wszyscy Syryjczycy mile widziani w RFN) zmieniła sytuację na obleganych granicach (głównie węgierskiej). Spowodowała też, że z dnia na dzień 90 proc. uchodźców znalazło swoje syryjskie korzenie.
Zamiast rozsądnej, skoordynowanej polityki, prób negocjacji z muzułmańskimi państwami Bliskiego Wschodu i z Turcją, gdzie uchodźcy początkowo szukają schronienia, najsilniejsze państwo Unii, bez jakichkolwiek konsultacji z innymi członkami
doprowadziło do pogłębienia kryzysu. Skutki tej polityki widoczne były po kilku dniach. I znowu, pomimo obowiązujących traktatów Niemcy, zalewane przez uchodźców na własne życzenie, uszczelniają swoje granice i doprowadzają do uruchomienia europejskiego planu rozdziału uchodźców między wszystkie kraje członkowskie Unii Europejskiej, bez konsultacji.
Na europejskim szczycie ustalającym wspólną politykę imigracyjną Polska godzi się na warunki, którym była wcześniej przeciwna. Nie zgadza się na nie Słowacja, Czechy i Węgry. Trudno się dziwić, że z tego powodu powstaje antypolski resentyment w tych krajach. Tym samym współpraca regionalna w Grupie Wyszehradzkiej staje się przeszłością. Nigdy wcześniej Polska nie miała tak złej opinii u naszych najbliższych sąsiadów, z którymi łączy nas wspólny interes, historia i granice.
Sprawę głosowania i jego konsekwencji próbuje bagatelizować wiceminister MSZ Rafał Trzaskowski. Jego zdaniem głosowanie na szczycie europejskim niczego nie zmienia. Było jedynie formalnością, a Słowacja, Czechy i Węgry pomimo protestów i tak będą musiały wypełnić swoje zobowiązania wynikające z członkostwa w Unii, czyli podobnie jak my będą musiały przyjąć przydzieloną odgórnie liczbę uchodźców. Bezkompromisowy język polityka, żadnej dyplomacji, przyznanie wprost, że nawet jeśli nie jest to rozwiązanie korzystne dla naszego kraju, to innego wyjścia nie ma, traktaty zobowiązują i obowiązują.
Uległość rządu, podobnie jak nasi wyszehradzcy sojusznicy krytycznie oceniła opozycja. Jarosław Kaczyński w trakcie debaty parlamentarnej powiedział, że nie chodzi o przyjęcie tej czy innej liczby cudzoziemców, ale o niebezpieczeństwo, że zostanie uruchomiony proces, który w skrócie może wyglądać tak: – Najpierw liczba cudzoziemców gwałtownie się zwiększa. Później nie chcą przestrzegać naszych praw i obyczajów. A później narzucają swoją wrażliwość w różnych dziedzinach życia i to w sposób agresywny i gwałtowny. Wystąpienie prezesa PiS spotkało się oczywiście z krytyką kół liberalnych.
Najbardziej zdumiewająca w tym kryzysie jest otwarta, dominująca rola Niemiec. Nie liczą się traktaty, nie liczą się zobowiązania, ośrodek decyzyjny z Brukseli przechodzi bez specjalnych protestów, choć formalnie nie jest to możliwe, do Berlina.
Angela Merkel zaprasza Syryjczyków, a po kilku dniach dowiadujemy się, że pozostałe kraje Unii też dostaną swoje przydziały (przyjmą tych, którzy nie przejdą przez niemieckie sito weryfikacji?). Nastąpi sprawiedliwy podział odpowiedzialności za ten humanitarny kryzys?
W tej burzliwej kwestii pojawia się jeszcze jedno zasadnicze pytanie: czy można ostatnią falę imigrantów nazwać uchodźcami? Przy najlepszych chęciach odpowiedź na to pytanie pozytywnie jest zadaniem niewykonalnym. W większości są to młodzi mężczyźni przebywający już wcześniej w tureckich ośrodkach, gdzie korzystali z pomocy międzynarodowej. Dobrze ubrani, dobrze zorganizowani, z telefonami komórkowymi i gotówką w kieszeni oraz kontem na Facebooku. Kto spowodował ich masowe wyjście z państwa, w którym otrzymali już polityczny azyl? Dlaczego stabilne i zamożne kraje arabskie nie wyciągnęły pomocnej ręki? Arabia Saudyjska i Kuwejt mówią wprost o niebezpieczeństwie infiltracji przez elementy terrorystyczne. Kraje te nie oferują gościny, choć wyraziły gotowość zbudowania 200 meczetów na terenie Europy.
W tej sytuacji na pomoc Unii (która nie może poradzić sobie z paroma tysiącami uchodźców – słowa Putina) pośpieszyła Rosja interweniując zbrojnie w Syrii, czyli podjęła się zlikwidowania źródła obecnego kryzysu. Nie chodzi jej jednak o obalenie reżymu Baszara al-Asada, lecz o jego wzmocnienie. W pierwszej kolejności na celowniku znaleźli się rebelianci wspomagani przez prezydenta Obamę i jego sojuszników, czyli przede wszystkim Wielką Brytanię. ISIS ukrywa się bezpiecznie w swoich bazach. Stany Zjednoczone wystosowały kategoryczny protest, a Rosja dzięki doświadczeniom wyniesionym z dyplomacji sowieckiej kategorycznie protest odrzuciła. Tym samym dzięki kryzysowi imigranckiemu Rosja wraca do gry na arenie międzynarodowej. Na kryzysie zyskała podwójnie. Nikt już nie śledzi sytuacji na Ukrainie, a Pentagon mógł się przekonać o skuteczności rosyjskich maszyn w akcji. Niestety, o wiele skuteczniejszych niż sporadyczne ataki amerykańskich i brytyjskich dronów. Po stosunkowo krótkiej przerwie wracamy do gry dwubiegunowej. Dołączą do niej Chiny i Indie. A Europa będzie humanitarna.
Andrzej Krauze w jednym ze swoich ostatnich rysunków postawił pytanie, którego nie zadał żaden publicysta. Pytanie ważne. Czy uchodźcy to temat zastępczy, czy też wszystko, co było do tej pory, to były tematy zastępcze?
|