Anna Nikipirowicz znana jest naszym czytelnikom z tekstu opublikowanego na łamach „Nowego Czasu” w maju 2012 roku. Pracowała wówczas w domu towarowym w centrum Londynu.
– Kicz? Jaki kicz? To ręcznie robione rzeczy, prawdziwe cudeńka, jedyne w swoim rodzaju – opowiadała wówczas o swojej przygodzie z włóczką. Właśnie wtedy przeszła na pół etatu i zabierała się za robienie swoich rzeczy, na własny rachunek. Była nieco przerażona: – Czy ja robię coś głupiego? – pytała, choć doskonale wiedziała, że odwrotu już nie ma.
– Gdy przyjechałam do Londynu, miałam zaledwie 16 lat, nie mówiłam po angielsku, nie miałam tutaj znajomych – opowiada, jak w 1994 roku przyleciała do matki, która wtedy tutaj mieszkała. – W latach dziewięćdziesiątych nie było w Londynie tylu Polaków, co teraz, głównie starsza emigracja, która do nowych przybyszy z Polski nastawiona była dość sceptycznie. – Było bardzo ciężko, bardzo – przyznaje i wspomina, jak w soboty chodziła do polskiej szkoły sobotniej tylko po to, by nawiązać jakieś kontakty, poznać ludzi, z kimś się spotkać od czasu do czasu. – Jak potrafisz się tutaj dogadać, to wiesz, że Londyn to wspaniałe miasto – dodaje.
Pierwsza praca nie była wymarzona, ale co innego mogła robić młoda dziewczyna z Polski? Restauracja, w której znalazła pracę, potrzebowała młodych ludzi, chętnych do biegania między stolikami, nalewania piwa i pracowania do późna. Niedługo potem zatrudniła się w sklepie z ciuchami. – Było już trochę lepiej, inne godziny, mniejszy stres i zdecydowanie inni klienci. Po dwóch latach zostałą menedżerką. Pracowała znacznie więcej, częściej zostawała po godzinach.
– Pracowałam jak głupia, ale miałam momenty, kiedy czułam, że coś się zmienia, że będzie lepiej, że... – Ania wspomina, jak w przerwach w pracy zaglądała do znajdującego się tuż obok sklepu z pasmanterią. – Tam było dosłownie wszystko: materiały, wstążki, a przede wszystkich wspaniała kolekcja włóczek, w każdym możliwym kolorze, w każdym odcieniu.
Spędzała tam dużo czasu. Przeglądała, dotykała… Pewnego dnia zaczęła rozmawiać z właścicielką, która pokazała jej książkę o tym, jak robić na drutach.
– Ja powinnam umieć robić na drutach, w końcu u mnie w domu, tam w Polsce, każdy wówczas robił na drutach. To były takie czasy, że trzeba sobie było radzić samemu. Moja babcia, a przede wszystkim moja mama, a potem i siostra, wszystkie spędzały godziny robiąc przeróżne cuda na drutach, ale ja jakoś byłam oporna. Szydełka, igły czy kłębki wełny nigdy mnie nie interesowały. Wolałam palić papierosy. Gdyby mi wtedy ktoś powiedział, że włóczka zmieni moje życia, wyśmiałabym go! – wspomina dzisiaj po latach.
Kupiła książkę i tak się zaczęło. Pamięta, jak uczyła się wszystkiego: jakie są rodzaje wełny, kto je produkuje, a przede wszystkim co można z niej zrobić. A zrobić można przecież wszystko. – Wełna daje ci niesamowite możliwości tworzenia, praktycznie nie ma żadnych ograniczeń, no… może poza zwykłą ludzką wyobraźnią – Ania zdecydowanie ożywia się, kiedy zaczyna mówić o włóczkach. Jest bardzo kreatywną osobą, która wbrew pozorom bardzo lubi wyzwania. Im większe, tym lepsze.
– Pracując z wełną, czasem trzeba się zupełnie nieźle wysilić, nie tylko, by wymyślić i stworzyć coś nowego, ale przede wszystkim, żeby wiedzieć, jak sobie z tym poradzić. Ludzie często nie doceniają tego, że robienie na drutach może być bardzo wymagającym zajęciem, któremu trzeba poświęcić dużo uwagi i czasu. Liczy się dokładność, kreatywność, a przede wszystkim cierpliwość. A ja przecież najbardziej cierpliwa nie jestem – śmieje się.
Trzy lata temu przechodząc na swoje nie podejrzewała, że tak wiele zmieni się w jej życiu. Gdybym ją wówzas zapytał o książkę, to by mnie wyśmiała. A teraz, proszę, jest. Twenty to Make Crocheted Purses by Anna Nikipirowicz, wydane nakładem Search Press. W nocie biograficznej można przeczytać, iż autorka jest design consultant for Rowan Yarns and a workshop tutor, teaching knitting and crochet across the UK.
– Cała przygoda z książką była fascynująca. Od samego początku, od powstania projektu poprzez wybranie odpowiednich wzorów czy koloru wełny.
Ania nadal jest aktywna: bloguje, uczy robienia na drutach i zawsze znajdzie czas, by coś ciekawego o książce opowiedzieć. Jej projekty pojawiają się w specjalistycznej prasie.
Powodzenie książki przerosło jej oczekiwania. – To, że jest dostępna nie tylko w UK, ale również w Ameryce i że jest już tłumaczona na kilka języków jest czymś, czego się nie spodziewałam – wyznaje. – Od wełny można się uzależnić. Wiem coś o tym – dodaje na odchodne – przecież jestem Lady Kitch. Wełna to moja pasja.
|