Moja przyjaciółka Julie przyznała, że istotnie, teoria picia potwierdziła się w rzeczywistości, z tą tylko różnicą, że on u niej się nie ukrywał.
– Irena, jego mózg przestaje działać po trzecim piwie – mówi do mnie Julie, kiedy przyjeżdżam do niej po zakończonym remoncie, by zobaczyć jej nową kuchnię.
– Jak to po trzecim piwie!? To on u ciebie w pracy pił?
– No pewnie, już od rana, zamiast kubka kawy czy herbaty, butelka piwa. On pije cały dzień, nawet moją szesnastoletnią córkę nauczył jak się mówi po polsku piwo. I co jakiś czas próbował ją nakłonić, by poszła do sklepu i dokupiła mu kilka puszek.
Julie śmieje się z tego, bo teraz to już nie ma dla niej żadnego znaczenia. Remont skończony, Zenek stoi przed domem w ogrodzie, przelicza pieniądze i uśmiecha się bezceremonialnie.
Zenkowi został jeszcze tydzień do wyjazdu i postanowiliśmy, że na ten czas przyjedzie do mnie. Z przerażeniem myślę o banknotach zwiniętych w rulonik, które Zenobiusz wkłada do bocznej kieszeni kurtki. On, prawdopodobnie tak jak ja, myśli ile za to może kupić piwa w ciągu tygodnia.
Po powrocie do domu siadam z Zenobiuszem przy stole i zaczynamy rozmawiać. Jest jak zwykle spokojny, na stawiane zarzuty, że pije w pracy etc., odpowiada: – Co to za picie, toć ja wódki nie chleję tylko parę piw.
– Parę, to znaczy ile w ciągu dnia? – pytam.
– No może pięć albo sześć, ale jak jest gorąco to więcej. To wszystko wina kurzu, pani Irenko, od kurzu w gardle zasycha.
Tak naprawdę to nie chcę wiedzieć ile on pije. I dlaczego. Mówię więc: – Zenek, słuchaj, został nam jeszcze tydzień. Mam kilka małych prac w domu to może zamiast siedzieć i czekać na wylot, popracujesz u mnie.
– No pewnie, pani Irenko, że zrobię co pani chce – odpowiada bez wahania.
– Ponieważ następny etap prac nie jest związany z kurzem, wobec tego piwa nie będzie, tylko lemoniada – podkreślam.
Spogląda na mnie trochę zaskoczony, ale kiwa głową, że się zgadza. Po czym mówi: – Ja pani coś powiem, pani Irenko. Ja to bym się z panią ożenił. Dom pani ma wyremontowany, ogródek ładny, samochód też na chodzie, a pani też jeszcze niczego sobie, jeszcze niejeden by się skusił. Co tu dużo gadać… Facet, co panią złapie, to na gotowe przychodzi. I gotować też pani dobrze gotuje, tylko że ciągle te makarony. To może się trochę znudzić.
Po tej tyradzie nagle reflektuje się i dodaje bardzo poważnym tonem: – No, ale ja to już jestem żonaty, no i wierzący, tak że rozwód w grę nie wchodzi. Po czym smutnieje, jakby żałował czegoś, ale nie jestem pewna czego. Czy tego, że jest żonaty, czy też tego, że wierzący i nie może się rozwieść. Wolę się nie pytać.
Następnego dnia wręczam Zenobiuszowi listę prac do wykonania i wspominam również, że być może będę chciała, by wyciął duże drzewo, które rośnie przed domem. Rozrosło się tak bardzo, że zasłania cały dom. Ponieważ drzewo jednak jest bardzo duże, mówię Zenobiuszowi, że wynajmę specjalną piłę oraz maszynę do cięcia drewna na wióry.
Następnego dnia wracam do domu wieczorem i z wielkim zdumieniem stwierdzam, że drzewa przed domem nie ma. Wysiadam z samochodu i widzę, że w ogródku przed domem siedzi Zenek z piwem w ręku. Obok niego równo poukładana sterta równo przyciętego drewna.
– Niech pani tylko na mnie nie krzyczy! – woła do mnie. – To moje pierwsze piwko dzisiaj, ale mi się chyba należy? I wskazuje na stertę drewna.
– Zenek, jak ty to zrobiłeś?
Jestem zaskoczona i nie ukrywam, że pod dużym wrażeniem.
Zenobiusz na to: – Pani Irenko, a co to za filozofia drzewo wykopać, po cholerę zara pieniądze wydawać na jakieś piły, maszyny. Podkopałem korzenie, przywiązałem sznur do drzewa, drugi koniec do mojego pasa i ciągłem.
Po czym uśmiecha się i dodaje: – Prawie wypadek spowodowałem.
– Jaki wypadek? – pytam i rozglądam się nerwowo.
– No, wie pani, jak ciągłem tego bydlaka, to znaczy to drzewo, to aż trzy samochody się zatrzymały przed domem i przyglądali się jak ciągnę. Tak że taki mały korek na ulicy był. A jak już drzewo leżało na ziemi, to wszyscy mi brawo bili i coś po angielsku wołali.
Oddycham z ulgą. Idę do kuchni i przynoszę Zenkowi następne piwo. Sobie też otwieram jedno. Siadam na stercie drewna i staram się nie zastanawiać, co by było, gdyby… gdyby drzewo przewróciło się na Zenka albo na przechodnia idącego ulicą.
Zenek spogląda na mnie spod oka i mówi: – Co pani się zawsze tak martwi życiem, trzeba się cieszyć, bo my też, jak to drzewo, kiedyś padniemy. I co po nas zostanie? Nic. W życiu piękne są tylko chwile – dodaje i pociąga następny łyk piwa.
Słońce zachodzi i wspaniale oświetla cały dom. Uśmiecham się do Zenobiusza i stukam mają puszką w jego puszkę. I pociągam następny łyk piwa. Tym razem ja nucę pod nosem słowa piosenki: Widzisz, życie to ja i ty, ten ptak, to drzewo i kwiat.
A Zenobiusz kończy za mnie: – Tak, tak, dlatego właśnie warto żyć.
|