Zestrzelenie samolotu Malaysia Arlines przez prorosyjskich bandytów, nie wiedzieć dlaczego nazywanych eufemistycznie „separatystami”, jest bezprzykładnym aktem terroru, wstrząsającą zbrodnią przeciw ludzkości. Niestety, są i tacy, którzy nie kryją satysfakcji, dając do zrozumienia, że ta zbrodnia przyniosła im wymierne korzyści.
Jeden z najpopularniejszych brukowców, czyli tzw. tabloidów, w Polsce daje na pierwszej stronie sensacyjny tytuł: „Ofiara katastrofy przewidziała swoją śmierć”. Do tego fotografia jedenastoletniego holenderskiego chłopca, jego imię i nazwisko oraz informacja, że znalazł się na pokładzie, bo miał odwiedzić swą babcię w Malezji. Co tłumaczy sensacyjny tytuł? – Informacje, że chłopiec mając po raz pierwszy w życiu lecieć samolotem nie ukrywał, że boi się lotu i wypytywał bliskich, co dzieje się z ludźmi, gdy samolot spada na ziemię. To zaś, zdaniem redaktorów bulwarówki, ma dowodzić, że ofiara „miała przeczucie” tego, co się stanie. A skoro o przeczuciach mowa, do wszystkiego dołączona ankieta pt. Czy chodzisz do wróżki?
Ktoś, kto bierze się za redagowanie dziennika przeznaczonego dla debili, musi mieć, rzecz jasna, bardzo specyficzną wizję świata i ludzkości, trudno zatem wymagać od kogoś takiego przyzwoitości, a jednak niełatwo uwierzyć, że człowiek, który zdecydował, by pamięć wymienionej z imienia i nazwiska nieletniej ofiary zbrodni wykorzystać do skomponowania „sensacyjnego” tytułu na pierwszą stronę, może spojrzeć w lustro bez obrzydzenia… Tego rodzaju „artykuły” w tabloidzie nie są podpisywane i być może „dziennikarz” uważa, że anonimowość chroni go przed wstydem.
Są jednak i tacy, którzy swych nazwisk nie kryją, ciągnąc korzyści z tragedii. Niejaka Jekatierina Parhomenko z Doniecka umieściła na fotograficznym serwisie społecznościowym zdjęcie swojego nowego tuszu do rzęs oraz dwie swoje fotki – jedną przed poczernieniem rzęs, drugą. Pochwaliła się, że tę maskarę dostała od znajomego, a pochodzi ona „z Amsterdamu, a raczej zpola”, dodając: „chwytacie, o co chodzi”.
Bez żadnej żenady dziewczę zakomunikowało więc, że kosmetyk pochodzi z bagażu ofiar katastrofy, splądrowanego przez jej kolegów. Internauci zareagowali szybko, nie kryjąc oburzenia. Dziewczę zrażone krytyką odpaliło: „Jestem separatystką i wszystko, co ukraińskie jest dla mnie wstrętne”, jakby to miało wytłumaczyć jej ohydne zachowanie. W końcu, by nie odbierać więcej głosów oburzenia i potępienia, skasowało swój profil. Oczywiście, mimo usunięcia wpisu, internet pamięta, wróżę więc pannie Jekatierinie szeroką, światową karierę. Być może nawet dojdzie do tego, że z pomocą jakiegoś portalu randkowego umówi się z nią jeden z redaktorów polskiej bulwarówki. Zaprosi do siebie, spotkają się i po długiej rozmowie dojdą do przekonania, że rozumieją się jak najpełniej i właściwie stanowią dwie połowy jednej całości. Po prostu – wzajemnie się dopełniają! A wszystko to pomimo różnic politycznych, innej narodowości, innego kręgu kulturowego, innej tradycji i doświadczeń. Krzepiące, prawda?
Środowisko dziennikarskie w Polsce corocznie przyznaje tytuł „Hieny roku”. Przypada on tym spośród dziennikarzy, którzy w sposób oczywisty naruszyli zasady dziennikarskiej etyki. Jekatierina Parhomenko nie jest Polką ani dziennikarką. Uważam jednak, że tytuł „hieny” za rok 2014 należy się jej i rzeczonemu tabloidowi. Ex aequo. Gdyby zaś członkowie kapituły mieli jakieś kłopoty formalne, podpowiadam, że ten raz, wyjątkowo, występy na Instagramie można uznać za rodzaj „dziennikarstwa”. W końcu nie różnią się one tak bardzo od tabloidowych „artykułów”.
|