Jak zmieniło się nastawienie Brytyjczyków w stosunku do imigrantów od czasów, kiedy dziesięć lat temu przybywali tu Polacy?
– Diametralnie. Klimat w stosunku do przybyszów zaczął się zmieniać, gdy zaczął się kryzys. Te zmiany rozgrywały się stopniowo. W porównaniu do czasów, kiedy przybywali tu Czesi czy Polacy atmosfera jest zupełnie inna. Brytyjczycy przyjmowali was z otwartymi ramionami. Polacy mieli zupełnie inne doświadczenia na tym polu. Rumuni, którzy wysiądą tu z autobusów czy samolotów mogą przeżyć szok. Bo spotkają się z nienaturalną wrogością miejscowych.
Czy antyimigracyjne głosy, które docierają do Rumunii zniechęcają twoich rodaków do wyjazdu akurat na Wyspy? Przecież granice otworzyły jeszcze inne kraje, więc można pojechać gdzie indziej.
– Szczerze mówiąc, uważam, że jest zupełnie odwrotnie. Cała ta nagonka ma zupełnie odwrotny efekt. Wydaje mi się, że ta presja sprawiła, że Rumuni spodziewają się, że zastaną tu nie wiadomo co. Myślą sobie: „Jeżeli mieszkańcy Wysp tak bardzo starają się nas zniechęcić do przyjazdu, to tam musi być naprawdę cudownie. Ale oczywiście cała masa ludzi się zawiedzie. Bo ulice Wielkiej Brytanii już od dawna nie są wybrukowane złotem.
Cały czas słyszymy obawy miejscowych, że napływ Rumunów i Bułgarów zaowocuje tak zwaną „turystyką zasiłkową”.
– To absurd! Niesamowite, że ludzie ciągle powtarzają podobne tezy, mimo że są one wyssane z palca. Łatwo można to sprawdzić. Zasady przyznawania zasiłków bardzo się ostatnio zmieniły i zmieniają się nadal. Dziś niemożliwe jest, by przyjechać na Wyspy i z marszu zacząć pobierać świadczenia. Mija wiele czasu, nim teoretycznie można jej pobierać. Teoretycznie – bo zdecydowana większość Rumunów przyjeżdża tu, by ciężko pracować i samemu sobie poradzić. Jedyną usługą społeczną, którą imigranci wykorzystują na masową skalę jest oświata. Tak się jednak składa, że nauczyciele mówią nam, że zadowoleni są , że w ich klasach są dzieci imigrantów. Statystyki pokazują bowiem, że osiągają świetne rezultaty na egzaminach.
Z tą argumentacją jest pewien problem. Jasne, może w statystykach wygląda to świetnie. Z bardzo ogólnego punktu widzenia dzieci imigrantów w szkołach dobrze wpływają na tutejszą oświatę. Ale zejdźmy na nieco bardziej konkretną płaszczyznę. Pomyślmy o Brytyjczyku, którego rodzina mieszka tu od pokoleń. Chce wysłać dziecko do szkoły i odkrywa, że nie ma dla niego miejsca. Kogoś takiego taka ogólna argumentacja, którą przedstawiłaś, wcale nie przekona.
– Ale dlaczego musimy patrzeć na dziecko jako na „dziecko imigranta”?! To przecież dziecko brytyjskiego podatnika. Jeśli nie płacisz podatków – nie poślesz go do szkoły.
Nie do końca. Możesz przecież być na bezrobociu i nie wpłacać nic do systemu. Ale nawet zakładając, że imigrant z pierwszego pokolenia pracuje i płaci podatki... A rodowity Brytyjczyk nie może posłać dziecka do wybranej szkoły, bo po prostu nie ma miejsc. A to przecież jego dom! Nie rozumiesz jego niezadowolenia?
– Szczerze mówiąc – nie bardzo. Jedną z rzeczy, jakie nauczyło mnie życie na Wyspach to to, że multikulturowość i różnorodność to coś wspaniałego. To bardzo smutne, ze dziś kraj ten stał się wrogiem tych dobrych rzeczy, które stworzył.
Mówisz, że różnorodność to coś wspaniałego. Pojawia się jednak pytanie „dla kogo”? Wyobrażam sobie, że może z niej być zadowolony nieźle sytuowany, liberalny czytelnik „Guardiana”. Ale co z biedniejszymi, nieco gorzej wykształconymi ludźmi gdzieś w środku Anglii. Dla nich różnorodność to zwiększona konkurencja na rynku pracy, brak miejsc w szkołach i kolejki w szpitalach...
– Ja uważam, że konkurencja to dobra rzecz. Wielu miejscowych ludzi jej nie lubi, ale w gruncie rzeczy bez niej nie można się rozwijać, nie sposób stać się lepszym. Ludzie zawsze znajdą sobie kozła ofiarnego: Irlandczycy, czarnoskórzy, a dziś – Rumuni. W przyszłości będzie pewnie ktoś inny. Konkurencji boją się ludzie, którzy nie potrafią się rozwijać. Zamiast znaleźć sposób na to, by poprawić swoje życie, szukają kogoś, kogo można by winić za ich nieszczęście. Pomyśl: jak to możliwe, że Polak czy Rumun przybywają do Wielkiej Brytanii i zdobywają kwalifikacje i prace, których nie biorą miejscowi?
Może ze względu na to, że są biedniejsi, zgadzają się na głodowe stawki. Tym samym ciągną w dół wynagrodzenia.
– Niskie wynagrodzenia to akurat nie jest wina Polaka czy Rumuna. Każdy chciałby zarabiać więcej. Winni są przedsiębiorcy, którzy wykorzystują pracowników. Firmy – małe i duże – wykorzystują sytuację naciskając na to, by minimalne wynagrodzenie było jak najniższe. Taka sytuacja ma miejsce nawet na budowie. Bo im tańsza jest siła robocza, tym większy będzie mój zysk. Często ludzie myślą, że to dotyczy głównie mniej stabilnych, mniejszych firm, które muszą być ostrożniejsze planując budżet. Ale akurat z mojego doświadczenia biznesowego wynika, że tak samo postępują wielkie korporacje. To przedsiębiorcy są winni temu, że zarobki w sektorze wymagającym niskich kwalifikacji są tak małe. A w całej dyskusji o imigracji jakoś się o tym zapomina.
|