Znajdziemy je nie tylko w metrze czy na ogromnych billboardach. Reklamy pojawiają się wzdłuż ruchomych schodów, w przejściach podziemnych, na ławkach w parku, koszach na śmieci czy nawet w toaletach. Wszystko w jednym, celu: sprowokować, byśmy kupowali, zamawiali… – słowem: wydawali więcej.
Berlińczycy, o których od dawna mówi się, że są szczęściarzami, bo mieszkają w jednym z najbardziej przyjaznych mieszkańcom miast w Europie, takiego panoszenia się komercji mieli dosyć. I założyli grupę Office for Freedom from Advertasing and a Good Life. Udało im się nawet zebrać ponad tysiąc podpisów pod petycją. Dzięki temu wiedzą, że radni będą musieli sprawę przedyskutować na najbliższym zebraniu.
Argumentacja jest prosta. Przekonują, że ilość reklam w przestrzeni publicznej osiągnęła taki poziom, że zaczyna negatywnie wplywać na codzienne życie mieszkańców. Reklamy manipulują ludźmi, przedstawiając idealistyczny obraz świata, a piękne zdjęcia manipulują ludzkimi oczekiwaniami i często powodują frustracje. Nie tylko nie pomaga to w wypoczynku, ale wręcz przeciwnie, sprawia, że ludzie stają się bardziej zestresowani, bo reklamy coraz bardziej natarczywie namawiają do tego, że... musisz to mieć!
Nikt nie ma złudzeń, że nic wielkiego z tej akcji nie wyniknie. Ale jak przekonują inicjatorzy – ważne jest to, że wreszcie w Berlinie rozpocznie się dyskusja o tym, kto i jak powinien decydować o tym, ile reklam znajduje się w przestrzeni publicznej, i jakie miejsca powinny być od niej wolne. Miejsca publiczne to te, w których spotykają się ludzie – przekonują w swoim proteście– a komercyjne reklamy sprawiają, że z wolnej przestrzeni stają się one miejscem konsumpcji, gdzie nie ma szans na to, by od nich uciec.
Innymi słowy przekonują, że spece z agencji reklamowych po cichu i niepostrzeżenie zaczynają kształtować nie tylko nasze codzienne wybory, ale również wpływać na to, jak żyjemy na co dzień i jak wypoczywamy.
Władze berlińskiej dzielnicy przyznają, że nie tylko dostają pieniądze za reklamy, ale również firmy reklamowe dbają o miejsca, gdzie reklamy się znajdują. To ogromne oszczędności dla miasta i mieszkańców – przekonują. Przyznają jednak, że coraz częściej mieszkańcy skarżą się nie tylko na ich ilość, ale również i jakość.
W Londynie jakoś nikt sobie tym głowy nie zawraca. Reklam pojawia się coraz więcej i więcej, i to w coraz dziwniejszych miejscach. Czy jesteśmy do nich bardziej przyzwyczajeni, niż mieszkańcy Berlina? A może jest zupełnie odwrotnie: też ich nie lubimy, tylko że nie czujemy się specjalnie związani z miejscem, w którym mieszkamy i tak naprawdę nas to nie obchodzi. Czy może nie wierzymy w skuteczność społecznych akcji?
Zazdroszczę mieszkańcom Berlina tego, że w tak dużym mieście jest grupa ludzi, która chce mieć wpływ na to, jaki wygląd ma miejsce, w ktorym żyją.
|