Artykuł o trotylu we wraku prezydenckiego tupolewa wywołał burzę. Specjaliści od mediów twierdzą, iż w takiej formie nie powinien był się pojawić, a danie tytułu„Trotyl na wraku tupolewa” bez znaku zapytania, nie mając dowodów, iż prokuratorzy badający wrak znaleźli ślady materiału wybuchowego, to nadużycie.
Kulisy całej tej historii ukazały jednak łamanie podstawowych reguł wolności prasy, jej standardów. Okazało się bowiem, że rzecznik rządu spotyka się z wydawcą „Rzeczpospolitej” o godz. 1.30 w nocy. Obaj świetnie się znają jeszcze ze studiów. Na nocnym spotkaniu wydawca informuje rzecznika rządu Pawła Grasia, że rano w „Rzeczpospolitej” pojawi się artykuł o trotylu na wraku tupolewa.
W ten sposób Grzegorz Hajdarowicz dał czas rządowi, by ten przygotował się na poranną burzę. Kiedy opozycja domagała się dymisji Grasia, premier Donald Tusk powiedział: – Mam do niego pełne zaufanie.
Graś kłamał
Kiedy tego samego dnia rano, gdy ukazała się „Rzeczpospolita” z artykułem, w którym napisano, iż we wraku prezydenckiego tupolewa wykryto trotyl, pytano Grasia, czy wiedział wcześniej o tej publikacji, z całym przekonaniem odpowiedziałł, że nie. Okłamał Polaków, mimo to Tusk mu wierzy.
Wystarczyła publikacja niekorzystna dla rządu, a poleciały w gazecie głowy. Nie tylko autora tekstu, ale naczelnego, jego zastępcy, który był wtedy na urlopie, i kierownika działu krajowego. Wydawca gazety, który jest kolegą Grasia, zadziałał zgodnie z sugestią rzecznika rządu – jak twierdzi opozycja – i wywalił na bruk parę osób z „Rzeczpospolitej”.
Te kilka godzin od chwili rozmowy Grasia z Hajdarowiczem pozwoliły rządzącym na działanie. Prokuratura wojskowa szybko zdementowała informacje z tekstu Cezarego Gmyza, a dziennikarza uznano za niewiarygodnego. Nie wiedziano jednak wtedy o tym nocnym spotkaniu dwóch panów.
Graś podkreśla, że z Grzegorzem Hajdarowiczem zna się już od lat 80. Ale to nie usprawiedliwia, że rzecznik rządu spotyka się w tajemnicy, nocą, z prezesem wydawnictwa mającego opublikować tak ważny artykuł.
Rzecznik rządu tłumaczy się z nocnej schadzki: – Hajdarowicz powiedział mi o tezach artykułu, przyjąłem je, ciężko mi się z tym spało. Rano przeczytałem tekst, a potem czekałem na ustalenia prokuratury. Nie ingerowałem w artykuł, szanuję wolność dziennikarzy, więc nie może być mowy o wywieraniu wpływów na gazetę. A spotkanie z Hajdarowiczem to nic złego – Graś. Premier w tej sytuacji też nie widział nic złego – podczas konferencji powiedział, że szef gazety chciał poinformować rząd o wyjątkowo bulwersującym artykule i zrobił to skutecznie.
Nie wiadomo jednak, po co miałby to robić. Cezary Gmyz, autor tekstu o trotylu: – Właściciel gazety informujący o tym rzecznika rządu to ciężko wyobrażalne standardy. A biorąc pod uwagę fakt, że następnego dnia minister Graś udawał zaskoczonego, to może wyglądać jak element większej gry.
Tomasz Wróblewski, były naczelny „Rzeczpospolitej” tak opisuje kulisy przygotowania tego tekstu. – To był błąd, uznaję go. Ale od razu pyta: – Czy w zwolnieniach dziennikarzy chodziło o naprawienie wpadki, o zadośćuczynienie dla czytelników czy o gest polityczny? Prawdą jest, że nie mieliśmy ekspertyz, nie mieliśmy żadnych dokumentów i też dlatego nie wyobrażałem sobie publikacji tekstu w momencie, kiedy Czarek z nim się pojawił – mówi Wróblewski.
Przed publikacją Wróblewski zadzwonił do Prokuratura Generalnego. – Słysząc o czym mamy rozmawiać, prokurator Andrzej Seremet natychmiast zgodził się spotkać. Wróblewski chciał ustalić dwie rzeczy – czy prokurator jest w posiadaniu odczytów, które wskazują na ślady materiałów wybuchowych oraz czy doszło do spotkania w cztery oczy z premierem w tej sprawie. Poinformował prokuratora, że gazeta ma informacje o śladach materiałów wybuchowych na wraku i że takie odczyty miały ponoć zostać przywiezione przez polskich prokuratorów ze Smoleńska. Seremet był zdenerwowany. – Co jakiś czas nerwowo chował twarz w rękach, poprawiał okulary – opowiada. – Zapewniłem, że zdaję sobie sprawę z rangi informacji, ale wewnętrznie przekonany byłem, że to jest bzdura i, że zaraz usłyszę, że nie ma śladów trotylu, nitrogliceryny, jakichkolwiek ładunków wybuchowych. Na to Seremet: – Tak, mamy taką informację od kilkunastu dni, wiemy o wysokoenergetycznych cząsteczkach, które mogą wchodzić w skład materiałów wybuchowych.
Prokurator Seremet zaznaczył jednak, że wolałby, by tych informacji nie publikować, ale dodał, że o wszystkim informował premiera Tuska osobiście, a prokuratura nie jest jeszcze w stanie stwierdzić, jakiego pochodzenia były te cząsteczki. Ani razu nie zasugerował, że te cząsteczki mogą wskazywać na inne pochodzenie niż materiał wybuchowy. Dodał też: – Wiedzieliśmy, że ta informacja prędzej czy później wycieknie. Jak można się domyślać, Andrzej Seremet inaczej przedstawił przebieg spotkania w swoim oświadczeniu. Ale to było później.
Po powrocie do redakcji i rozmowie przez Skype’a z Hajdarowiczem Wróblewski otrzymał zgodę na publikację. Zebrał zespół, który miał dopracować szczegóły tekstu, a jego dzień zakończył się w mieszkaniu Hajdarowicza, gdzie rozmawiali o możliwych konsekwencjach publikacji. ą
Co na temat powyższych wydarzeń ma do powiedzenia autor artykułu Cezary Gmyz dowiemy się już w niedzielę na spotkaniu w Ognisku Polskim.
27 stycznia (niedziela), godz. 18.00
Ognisko Polskie, Sala Hemarowska
55 Prince’s Gate, Exhibition Rd
London, SW7 2PN, SW7
Organizator: Londyński Klub Dyskusyjny
Wstęp: wolne datki
|