Moje pokolenie, urodzeni w latach 1940-1950, nie mogło marzyć o podróżach i zwiedzaniu świata. Stąd brak zapału do nauki języków (skoro wiadomo było, że paszport był nieosiągalny), natomiast świat zwiedzało się przez literaturę. Książki były tanie, cała dobra światowa literatura była dostępna w dobrych przekładach, książki się po prostu czytało. Młodzieniec idąc na randkę wkładał do kieszeni tomik dobrej poezji. I nie ma przesady w stwierdzeniu, że czasy PRL-u to był okres szczytowej świetności Królowej Literatury, Galaktyki Gutenberga.

|
Książka nie miała konkurencji – telewizja raczkowała, komputery i internet jeszcze nie istniały (choć trudno w to uwierzyć), książka, film, teatr były jedynymi możliwościami wypraw w świat wirtualny. Nieoceniony „Przekrój”, czasy jego świetności dziś określane są jako „cywilizacja Przekroju”, Radio Wolna Europa, ...raz w tygodniu, w 15-minutowych dawkach, kwadrans Hemara, czasem wieczorem można było złapać radio Luksemburg. Dziś, kiedy w telewizorze mignie „Teksańska masakra piłą mechaniczną” lub szmirowata komedia amerykańska, irytując się, mawiam, że żaden komunistyczny cenzor nie puściłby takiej tandety. Kina były tanie, zobaczyć filmy Felliniego, Antonioniego, Bergmana było łatwo.
Nikt w rodzinie nie należał do partii, więc pamiętam głód i biedę. A czasy PRL-u to dla mnie nie tylko czasy dzieciństwa i młodości – ale przede wszystkim czasy królestwa książki, które uczyniły mnie bibliofilem. Przez przekorę zacytuję opinie o komunie inne od „obowiązujących”. Benedyktyn i kameduła, O. Piotr Rostworowski (był kandydatem na papieża przed Karolem Wojtyłą) mawiał, że „komunizm był dobrą szczotką ryżową dla polskiej duszy”. Najwybitniejszy krytyk literacki PRL-u, Zbigniew Bieńkowski, zostawił po sobie książki („Piekła i Orfeusze”, „Modelunki”, „Notatnik amerykański”) omawiające całą literaturę amerykańską i zachodnioeuropejską tak, że często odnosiło sie wrażenie, iż jego eseje są lepsze i ciekawsze od omawianych oryginałów. Mawiano też o nim, prowadzącym życie skromne i ubogie – lecz burzliwe – że po prostu nie zauważał dolegliwości jedynego słusznego ustroju...
Mając w pamięci Dickensa, Swifta, Daniela Defoe, Agatę Christie czy przygody najsłynniejszego detektywa znalazłem się zimą 1992 roku w Londynie. To znajomości angielskich pisarzy zawdzięczam wrażenie, że znam miasto – jakbym tu kiedyś był, że było ono zrozumiałe, przyjazne, łatwe do zaakceptowania. Kiedy ruszyły po kilku latach wielkie fale emigracji – nie mogłem się nadziwić, że kandydaci na „londyńczyków” do znajomości języka nie dodali znajomości literatury angielskiej. Literatury pozwalającej z łatwością przyswoić sobie zrozumienie odmienności mieszkańców Albionu, ich kultury i obyczajów. Twierdzę, być może naiwnie, że gdyby przed wyjazdem nauczyli się nie tylko języka, ale też przeczytali dostępne w bibliotekach książki o Anglii – ich „lądowanie” na Wyspie byłoby miękkie, pozbawione złych przygód... Zaskocz, Drogi Czytelniku, rodowitego Anglika celnie dobranym limerykiem lub cytatem z angielskich klasyków – a zobaczysz zmianę w relacjach... Internet nie zastąpi znajomości na przykład znakomitej książki Kazimierza Dziewanowskiego pt.: Brzemię białego człowieka – opisującej historię imperium poprzez życiorysy i przygody ludzi, którzy swoją indywidualnością tworzyli historię...
Andrew Duncan (www.andrewduncan.co.uk) jest historykiem, autorem Walking Village London, Walking London, Andrew Duncan’s Favourite London Walks, jest też przewodnikiem turystów. Chyba tylko pycha czcicieli komputera sprawiła, że przygotowaną z wielkim pietyzmem jego książkę Tajemniczy Londyn kupiłem za 15 zł w księgarni taniej książki. Wydał tę książkę poznański „Publicat” (www.publicat.pl) – może jeszcze ma jakieś jej egzemplarze?
Podziemny Londyn, kto jest właścicielem całych dzielnic londyńskich – ciekawostek i osobliwości całe mnóstwo, książkę czyta się z wielką przyjemnością, jednym tchem. Sądzę, że dokładna znajomość tej książki i opisanych w niej tajemnic Londynu może z pewnością zaważyć na relacjach „londyńczyków” z tubylcami; może ktoś przypomni słynny okrzyk: „W Londynie mieszkają nie tylko Polacy”! A może pojawią się polscy przewodnicy po Londynie i jego zakamarkach – uczniowie Duncana? Miło byłoby o takich usłyszeć, zwłaszcza gdyby wygrali konkurencję z angielskimi kolegami.
|