On, ona, dwoje małych dzieci. Puszki z polskim piwem. Popijają i zagryzają kanapkami. Sielski widok – myślę i ciągnę Kajtka na smyczy w przeciwną stronę, bo a nuż załatwi na ich oczach swój mały interes. Ale niemały interes załatwiają między sobą on i ona. Moi rodacy. Słowny, żeby nie było wątpliwości. On do niej warczy: – Czy ty k...a nie kumasz, że ja nie mam gdzie kimać? Ona do niego: – A kumaj sobie, do tej dziwki z pubu, a nie do mnie. I kimaj sobie z nią, ty chamie.
Dzieci na szczęście pewnie tego nie kumają. Chcą się kumplować z Kajtkiem, który się do nich wyrywa. On zrywa się wtedy z miejsca i daje nogę w siną dal.
Jeśli czytelników razi ten żargon, to brutalne słownictwo, to trudno. Już podobno weszło ono do słownika mowy potocznej, już się nawet doczekało powieści. Więc ja, obyta co nieco z tym słownictwem, „podaję do niej frazę”, czyli zagajam.
– Dawno państwo tu mieszkają? – pytam. – Będzie już z rok czasu – odpowiada ona. I widzę jej oczy zapadnięte w czeluści otępienia. I widzę jej ręce opuchnięte i siniak na twarzy. Przysiadam się na mokrej trawie i nie wiem, co powiedzieć. Siedzimy w ciszy. Tylko dzieci rozrabiają i radośnie pokrzykują. – Nie wiem, co mam robić – słyszę po chwili. – Bije mnie. Upija się co wieczór i bije mnie. – Jak to bije? – Zwyczajnie. Pięściami. Kopie, ubliża mi i krzyczy, że jak chce, to mi dopiero przywali. Sprowadził mnie tu z dziećmi. A ja teraz nie wiem co robić. Wracać do Polski wstyd. Nie mam kasy na powrót.
On pracuje na budowach. Ona zajmuje się dziećmi. Kto się ma nimi zajmować? Gnieżdżą się w jednym pokoju u znajomych. – Pobił mnie wczoraj – powiada – bo mu coś odbiło. Jak mnie zwymyślał od najgorszych i nie dał grosza na życie, no to mu wtedy powiedziałam wynocha, wypieprzaj. I nie wiem co mam robić dalej. Angielskiego nie znam.
Szukam w myślach wyjścia z tej sytuacji. Niedawno weszła w życie rozszerzona ustawa o odpowiedzialności karnej za znęcanie się nad kobietami z dziećmi. Zjawisko równie powszechne w Wielkiej Brytanii, kraju cywilizowanym, jak w krajach niecywilizowanych. Cywilizacja nie ogarnia zwyrodnienia ludzkiej natury. Jest powierzchowna i cienka. Nie ogarnia chamskiego języka ani brutalności w czterech ścianach. Wulgarny język stał się nawet namiastką poczucia humoru, dowcipu. Im bardziej wulgarny, tym większy rechot słuchających. A bicie, molestowanie, opluwanie i znieważanie mało kogo wzrusza. Czyli mondo cane, czyli pieskie życie w ukryciu, albo i jawne.
Tyle na tej polonijnej emigracji brytyjskiej mamy jeszcze instytucji i organizacji. Choćby Zjednoczenie Polskie z komisjami czy komitetami. Wysyłające przedstawicieli na zjazdy polonijne w kraju. Mniejsza o to, czyich przedstawicieli i przez kogo wybranych. Nieustających działaczy dyżurnych. Wyjeżdżają, przemawiają, obiadują i debatują nad polską tradycją i kulturą, jak je zachować i krzewić. Mdło się robi od słuchania o tym krzewieniu. Dostają jakieś dotacje i datki na broszury i wydawnictwa. Dotacje niepublikowane. Publikacje nieczytane. Działają, wspierają się, intrygują i polemizują. A tu, na wilgotnym trawniku siedzi bezradna, zgaszona, zbita matka-Polka z dziećmi. Ile jest takich matek na tej brytyjskiej obiecanej ziemi?
Trzeba zadzwonić do miejscowych władz miejskich – myślę. Albo zwrócić się o radę do miejscowego urzędu porad obywatelskich. Pomoc musi się znaleźć. Są przecież polscy tłumacze.
Na polskie organizacje nie ma co liczyć, bo albo się kłócą o prawa do prymatu jako szanowani przez lata kombatanci wspaniale kiedyś działający w swoim związku. Albo? Albo cherlawe, zastygłe i skostniałe komisje Zjednoczenia ledwo cherlają. Zjednoczenia kogo z kim? Martwych dusz z wymierającymi?
Jedyną sprawnie i skutecznie działającą organizacją polską w Wielkiej Brytanii jest Macierz Szkolna. Ale czy Macierz Szkolna może pomóc prześladowanym matkom? Może by zadzwonić do znajomej Polki policjantki tu urodzonej? I powołać się na ustawę o odpowiedzialności karnej za przemoc domową, nawet słowną? – Niech pani tego nie robi – słyszę. – Bo jak on się dowie, to dopiero skatuje mnie i dzieci.
Wracam z Kajtkiem do domu. Włączam telewizor, a na ekranie struchlała, zdesperowana gwiazda, Katarzyna Figura. Publicznie oskarżająca swego męża od czternastu lat o poniżanie, opluwanie, bicie, kopanie i zniewalanie. Nawet gwiazdy są ofiarami domowej przemocy. Gdyby tak – myślę – zainteresować TVP Polonia problemami matek polonijnych? Zamiast dywagacji dyżurnych reporterów, wywiadów na dyżurne tematy i krygujących się celebrytów. Zamiast rozgrzebywania tragedii smoleńskiej i zakłócania ciszy cmentarnej, czy zamiast jałowych mętnych kłótni polityków do znudzenia komentowanych. Dziennikarstwo, głównie telewizyjne, stało się obrabiarką politycznych plew i odgrzebywanych tematów. A życie ludzkie jest skazane na własny rachunek i rozrachunek z przeciwnościami. Mamy rząd, mamy media, mamy wolność tego i owego. Tylko życie – jak powiada pan Andrzej taksówkarz – jest do dupy.
A jednak powinniśmy w tym brytyjskim raju stać się siłą, skoro jest nas o 45 tys. więcej. Płonne nadzieje…
|