– Zabiłam swojego męża – zaczęła Stefania.
Każda zbrodnia musi mieć motyw, bo inaczej nic się nie klei w śledztwie i nie można znaleźć winowajcy.
– Zwracam się dlatego do Ławeczki, bo chcę odsłonić motyw swojej zbrodni doskonałej i go wyjawić światu i ludziom na przestrogę. Trułam swojego męża przez całe życie, tak to sobie teraz uświadamiam. Ale wykańczającą dawkę podałam mu niedawno, osiem miesięcy temu, kiedy mąż przeszedł na emeryturę.
– Teraz to sobie dopiero pożyjemy kochana Stefciu – mówił rozmarzonym głosem mąż. – Synowie wykształceni, ustatkowani, pożenieni. Nic nam nie pozostaje, tylko cieszyć się życiem!. Oszczędzaliśmy przez całe lata, teraz mamy niezłą emeryturkę i całkiem całkiem konto w banku.
– Żeby uczcić przejście męża na emeryturę, wybraliśmy się w długą i luksusową podróż statkiem po Wyspach Karaibskich. Mąż był tak pełen entuzjazmu, cieszył się wszystkim radością i świeżością dziecka. Aktywnie zainteresował się czym żyje mężczyzna modny i nowoczesny, co się nosi, jakie potrawy i wina się obecnie lansuje i co w ogóle jest w modzie w różnych dziedzinach życia. Był regularnym pacjentem u dietetyka i dentysty. Zapałał nową pasją do medytacji, siłowni i tai hi... A ja zostawałam w tyle. Szczelnie otoczona niekształtną zbroją tłuszczu, z zadkiem na dwa krzesła, z twarzą rozlaną jak patelnia, bez polotu w ubiorze, z zastojem myślowym, nudna i klempowata. Nie czułam żadnego głębszego zainteresowania ludźmi, życiem towarzyskim czy jakimiś wyższymi jego formami. Czy tak może wyglądać portret zbrodniarki? Niby niewinny, ale jednak zabójczy.
Pewnego dnia maż wprost przyfrunął do domu i oznajmił, że zmieniamy diametralnie styl życia i będziemy „jechać, aby żyć”, na dwóch kółkach króla dróg.
Harley Davidson! To miał być nasz nowy wehikuł przyszłości! Już się widziałam w myślach, obciśnięta w skórzane spodnie jak pasztetówka, z opuchniętymi stopami wtłoczonymi w wysokie obcasy, wciągając smak przygody przez czerwono wyrysowane usta.
– Born to be wild, Born to be free! – krzyczał mąż zachłystując się wizją Route 66 i odbijał spienionego szampana kawaleryjską szablą swojego dziadka.
Z perfidią kury domowej zagrożonej w swojej zasiadłej egzystencji, zaczęłam kampanię sabotażową. I tu się dopiero rozwijałam! Moja fantazja uciekała się do najperfidniejszych chwytów wypróbowanych przez pokolenia kur domowych. W końcu robiłam to całe życie, więc byłam w tym dobra.
– Znalazł się, siwowłosy młodzieniec na Harleyu, ależ mi widok. Stary dziad, któremu odbiła palma w drodze na cmentarz. Co za dziwactwa przychodzą ci do głowy. Staliśmy się pośmiewiskiem sąsiadów i wytykają nas palcami. Firma ubezpieczeniowa dzwoniła, że nie ubezpiecza „ekscesów” i ekstremalnych sportów, i zamierza unieważnić polisę na życie.
Rano i wieczorem, całymi dniami i nocami zatruwałam mu życie, obrzydzałam wszystkie przyjemności, szkalowałam zainteresowania, plany i marzenia. Wyżywałam się na nim z sadystyczną przyjemnością. Przyswoiłam sobie leksykon marginesu społecznego, słów niecenzuralnych i języka ulicy. Zamęczałam go swoim kwaśnym humorem, gderaniem i nękaniem. I w końcu dopięłam swego. Mąż się skurczył, zakrył uszy, wycofał się ze swoich planów, ale też i wyłączył się z aktywnego życia.
Minęły trzy miesiące i mąż tak po prostu, po cichu, bez żadnej zapowiedzi wypisał się z tego świata. Zgasło światło w jego pokoju życia. Lekarz powiedział, że to serce, a ja wiem najlepiej, że on umarł ze smutku.
Jego ciało w kaplicy wyglądało jak zamrożona rzeźba anatomiczna, pełna niedopowiedzeń i niespełnień. To wygląda dobrze tylko w poezji, bo w prawdziwym życiu wyciska tylko łzy. Patrzyłam na niego i zdawałam sobie powoli sprawę, że mąż mój ani nie chciał zatrzymywać czasu, ani się sztucznie odmładzać. On tylko nie chciał trwać w bezruchu oczekując na śmierć. Emerytura nie była dla niego wezwaniem do bezdziałania i bezużyteczności. Mówił, że starość jest jak gruby plaszcz ochronny, jak się go już raz założy, to człowiek staje się niewidzialny i usunięty w świat cieni. Nie chciał, by życie jego było spoczynkiem i beztrwaniem, które mogą trwać dnie i całe lata. Ja skutecznie zadbałam o to, żeby nie trwały i skróciłam okres oczekiwania!
Właśnie zrealizowałam polisę ubezpieczeniową męża, śmieszne, bo nazywa się polisa na życie, ale wypłacają ją tylko po śmierci. Siedzę na tych ciężkich tysiącach i poszukuję szlachetnego celu, na jaki by je spożytkować. Nie musiałam szukać długo i daleko. Postanowiłam, że cały majątek po mężu będzie służył na zdobywanie, doskonalenie i pielęgnowanie cnoty mądrości. Sokrates oddał za to życie. A ja, na Obronę Ksantypy, poświęcę resztę swojego życia dla przyswojenia idei mądrości, najwyższej i najdoskonalszej z cnót.
Ławeczka słuchała, lecz ani ze zrozumieniem, ani ze współczuciem. Pragnie jedynie dorzucić pewną refleksję.
Sokrates nie mógł odejść na emeryturę i dlatego wybrał śmierć. Jego miejscem uprawiania filozofii była agora nie zacisze domowe w papciach przy kominku. Nie mógł też uciec w starość, bo to nie jego filozofia.
Z czystej przewrotności Ławeczka poleca, by Stefanie tego świata, dostały za główny cel życia poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, kto był autorem pierwszego opisu nieba. Tym sposobem, bez względu na motywy swojego działania, nie mogą wyrządzić dużej krzywdy ani autorowi, ani niebu.
|