Czy wpływ tych sondażowych opinii jest istotny dla naszego wzajemnego pożycia? Czy współżycia z innymi? Raczej wątpliwe. Norwid zapytałby po swojemu, sąd to czy przesąd? Sondaże i stereotypy żyją osobnym życiem chyba jednak na większy użytek socjologów.
Ja swoje sondaże oparłabym na reklamach. Sądząc po reklamach w polskiej telewizji wszystkich kanałów, Polacy są okropnie chorowitym narodem i w dodatku chorobliwie uczulonym na własne zdrowie. Czyli cherlawi hipochondrycy, histerycznie wrażliwi na sygnały własnego ciała. Włączam telewizor na Kanał+, a w nim same minusy zdrowotne. Katary, kichanie, koklusz i kolki. Przełączam na TVP24, a tam czarna zaraza, ból i cierpienie. Okazuje się, że nasi mężczyźni cierpią chronicznie na niewydolność seksualną. Jak twierdzi jedna z reklam o północy nie potrafią podnieść. O mój Boże… Kobiety cierpią na zaparcia i wzdęcia. Dzieci na biegunkę albo zatwardzenie. A domowe psy i koty na dolegliwości związane z kiepskim odżywianiem. Ale sur sum corda, w górę serca! Jeśli ktoś nie cierpi na arteriosklerozę, na wszystko są środki. Przepychające, przeczyszczające, wspomagające, wypróżniające, podnoszące i usuwające bóle wszelkie w całym ciele. Na przykład po zażyciu jednego z tych cudownych środków – jak głosi reklama – siwiejący starszawy partner, bo o małżeństwach się już nie mówi, znów obdarzył swoją partnerkę dozą doznania rozkoszy – co cytuję za reklamą. Czyli orgazm bez orgii od razu i doraźnie. A partnerka, cierpiąca aktualnie – jak się mówi w Polsce– na przewlekłe wzdęcia, wypuściła właśnie gazy po zażyciu reklamowanego środka. I tu wykrzyknik reklamowy. On znów mógł i podniósł, a ona nie zaniemogła i legła – cytuję prawie dosłownie.
Gdyby nie te telewizyjne reklamy, z częstotliwością większą niż przeciętna wytrzymałość widza, nie miałabym zielonego pojęcia, jak chorowity jest mój naród. I na jakie cierpi schorzenia! Masowo na prostatę, masowo na dolegliwości wątrobiane, mniej masowo na dolegliwości nerkowe, bardziej masowo na żołądkowe, często kręgosłupowe oraz nerwobóle i nerwostresy. – Dobry Boże – powiedziała moja znajoma – trudno się temu dziwić po tym, cóżeśmy przeżyli w naszej historii.
To, cośmy przeżyli, odbija się na zestresowanej kobiecie z reklamy. Wyrastają jej z głowy szpikulce i sztylety. Zabiłaby, zadręczyła rodzinę, gdyby nie ten cudowny środek. Uspokaja po zażyciu, życie się wydaje cudowne i mąż też. Gdyby wszyscy masowo zażywali reklamowane środki, niewykluczone, że szpitale byłyby pełne chorych na ich uboczne skutki.
Telewizja polska, jak większość innych telewizji, żyje z reklam. Ale bodaj przewyższa ich liczbą, szczególnie reklam lekarsko-aptecznych. Firmy farmaceutyczne, wiadomo, robią kokosy na produkcji lekarstw i na ich sprzedaży. I stać je na drogie reklamy. Kiedy byłam jakiś czas temu w Stanach Zjednoczonych, rodzina radziła mi załatwiać małe potrzeby w czasie reklam. Dzwonić do męża (w ramach małych potrzeb), na przykład. Zaparzyć kawę, zrobić kanapkę. Żaden z tych sposobów nie daje rady polskim reklamom telewizyjnym. Lecą i lecą, i zalecają wszystko co się da. Gdyby reklamowano cudowne środki na różne cechy charakteru, sondaże byłyby mniej przydatne. Z reklam mogłoby wyniknąć, że Polacy są bardziej chamscy i butni, niż uprzejmi i tolerancyjni. Bardziej zapijaczeni niż trzeźwi. A na razie mamy przynajmniej środki psychotropowe na różne stany psychiczne. No i te reklamowane zioła nasenne. Mające przenieść człowieka we śnie w świat kwitnącego kwiecia i niebieskich migdałów. Już się nie mogę doczekać, kiedy kurant północ wybije.
Z reklam wiemy, na co cierpi, czym się odżywia, co pije, czym się myje i czym swój dom czyści przeciętny Polak. I niewiele się w tym różni od innych narodowości. Czyli reklamie udało się ustalić, bez sondaży, cywilizacyjno-konsumpcyjne obyczaje naszych rodaków w kraju. Albo – jak się twierdzi w niektórych kołach – postęp przez wielkie „P”. Postępowy Polak przez dwa wielkie „P” nie tylko tym samym się myje, to samo je i pije, tym samym to i owo czyści, i podobnym samochodem rozjeżdża jak inne nacje. W odróżnieniu jednak od innych nie produkuje, a od nich kupuje. To wszystko, co zalecają reklamy, jest w większości zagranicznego pochodzenia i ma sondażowo decydować o Polaka postępach. Nawet i to, w jakim banku depozyty złożył, i jak go w końcu złożą do grobu.
No cóż, dla mnie, o znaczeniu reklamy decyduje jej doza humoru. Kiedyś mój dawny znajomy wymyślił reklamę, na której zielonooka dziewczyna siedzi okrakiem na beczce z piwem. Podpis: Dziewczyna o kocim spojrzeniu. Nie trzeba było nawet umieszczać na beczce nazwy Okocim. Ostatnio moje ulubione telewizyjne reklamy rozgrywają się w pociągu. Rolę starszej pani gra Beata Tyszkiewicz. Wchodzi, która wygłasza zawiłe sentencje dotyczące komputerowych transakcji. Po czym wychodząc, zatrzymuje się i pyta roztargnionym głosem: – Przepraszam, a czy ja tu przyszłam z pieskiem, czy bez pieska? No, to zupełnie tak jak ja. – Kajtuś, idziemy. Zdążymy wrócić ze spaceru zanim skończą się reklamy.
|