Dziś jest inaczej. Imiennik Havla, taksówkarz Vaclav, nie wydaje się być zdziwiony pytaniem, dlaczego nie ma jeszcze w Pradze czy innym czeskim mieście ulicy, skweru czy szkoły imienia Havla. – Poczekajmy, na pewno będą – mówi jakoś jednak bez przekonania.
Ożywia się za to, kiedy go pytam dlaczego Czesi nie kochają Havla? – To nie tak, nie jestem socjologiem, ale rozmawiam z wieloma moimi sąsiadami, znajomymi i klientami i zgodnie z tym co słyszę, mniej więcej połowa narodu kocha zmarłego prezydenta, druga połowa nie. Mamy mu za złe, ja też się do nich zaliczam, że popuścił przestępcom i komunistom.
To ciężki zarzut pod adresem Havla, który jako prezydent miał łagodną ręką w traktowaniu tych, którzy w czasach komuny nielegalnie dorobili się, łamali prawo, często ze szkodą dla wielu ludzi. A Havel wspaniałomyślnie im wybaczył, otworzyły się bramy czeskich więzień dla takich cwaniaków, tego nie mogą Czesi do dziś Havlowi zapomnieć.
Niech go Zachód kocha
Tego samego zdania jest Ilona, studentka architektury w Pradze. Nie rozumie tego bałwochwalczego, jej zdaniem, zachwytu ludzi z Zachodu pod adresem Havla. – On rzeczywiście chyba nie powinien zostawać prezydentem, lepiej by się stało, gdyby po obaleniu komuny, z jego dużym zresztą udziałem, pozostał jednak twórcą. Miałby dziś pomników bez liku.
– Pana prezydenta obserwowałem już w siedemdziesiątych latach. I w tych trudnych czasach robił dla nas wiele. Trudno mi nawet dziś o tym mówić. To nasz bohater, za mało o nim mówimy, za mało go wspominamy, za mało kochamy – dorzuca z kolei starszy mężczyzna, którego zagaduję na słynnym moście Karola w Pradze.
Widząc, że nie bardzo przyjmuję jego opinię, chwyta mnie za rękaw i proponuje mały spacer. Schodzimy po oblodzonych schodach mostu, kierujemy się do pobliskiego parku. Po przejściu stu kilkudziesięciu metrów mężczyzna zatrzymuje się przed niewielkim murkiem, na którym ktoś idealnie odwzorował twarz Havla. Zupełnie jakby nałożył na murek fotografię byłego prezydenta. Pokazuje mi napis umieszczony pod wizerunkiem Havla i mówi: – To jest cała prawda o nim. Napis głosi: Life is a misery. His life is a history.
– Ale ten napis widzą nieliczni. To przecież zagubione miejsce – mówię.
– Na razie, na razie – dodaje mężczyzna i ściska mi dłoń na pożegnanie.
W restauracji Barock przy ulicy Parizkiej, takiej praskiej Piątej Aleji kelner, na oko 35-latek, na pytanie o Havla spuszcza wzrok i mówi, że od ojca usłyszał o zmarłym prezydencie dobre i złe opinie. Pierwsze dotyczyły czasów, gdy Havel działał w opozycji, te złe – gdy został prezydentem i nie dobrał się do skóry przestępcom i czerwonym.
– Ale człowiekiem pozostał sympatycznym. Jeden z moich znajomych opowiadał mi, jak pracował na zamku u boku Havla, że był pełen podziwu dla niego za kulturę osobistą, za to, jak odnosi się do ludzi. Nigdy się nie wywyższał, nie to, co ten obecny prezydent Vaclav Klaus. Ale co ja tam będę się mieszał do polityki – ucina dywagacje.
Zwyciężą miłość i prawda
Siedząca przy sąsiednim stoliku młoda, mniej więcej trzydziestoletnia kobieta zapamiętała Havla całkiem inaczej: – Jego słowa: prawda i miłość zwyciężą nad kłamstwem i nienawiścią są najpiękniejszymi, jakie wypowiedział. Dla młodego człowieka, siedzącego z nią przy stoliku, który przyjechał spoza Pragi Havel był przykładem:
– Dla mnie był wzorem moralności. Szanowałem go za to, jak postępował.
– Zapaliłam świeczkę. Wiele dla mnie znaczył, choć gdy zmienił kraj, miałam zaledwie cztery lata – dodaje jej koleżanka 25-letnia Ana.
Trzeba przyjść na Vaclavske namesti, by poczuć atmosferę tych przełomowych chwil dla Czechów. To szczególne miejsce, które z Havla-pisarza i opozycjonisty uczyniło Havla-polityka. W listopadzie 1989 roku, kiedy tłumy Czechów zgromadziły się, by bezkrwawo skończyć z komunizmem, na placu rozległo się wtedy gromkie: Havel na hrad! Czyli: „Havel na prezydenta!” Co wkrótce się spełniło. W ostatnich dniach 1989 roku Havel został pierwszym od ponad 40 lat niekomunistycznym przywódcą Czechosłowacji.
Po co ta gruba kreska?
– Wystarczyło, by nie bawił się w żadną grubą kreskę, wystarczyło, żeby rozliczył ludzi starego systemu i byłby dziś niekwestionowanym bohaterem narodowym – wyjaśnia Igor Meczir, przedstawiający się jako emerytowany nauczyciel. Ja też wycierpiałem za komuny, może nie tyle co Havel, ale nikt mu nie dał mandatu, by być wobec zła miłosiernym. Tak może postępują pisarze, poeci, ale nie mężowie stanu.
Mężczyzna pożegnał jednak Havla, bo – jak mówi – to był jego obywatelski obowiązek, ale nie chciałby, żeby w Pradze były ulice czy place imienia Havla. Pamięta ten dzień pogrzebu, kiedy świeczki na placu Wacława płonęły, jak powstała z nich świetlista ścieżka w kierunku pomnika Jana Palacha – studenta, który w proteście przeciw inwazji wojsk Układu Warszawskiego w roku 1968 dokonał samospalenia.
Pamięta też jak niespodziewanie zebranych przykryła ogromna flaga państwowa i z ich ust zaczął rozbrzmiewać nieformalny hymn czeskiej opozycji Modlitwa do Marty. Tłum ze śpiewem na ustach ruszył w inne miejsce czeskiej pamięci – Aleję Narodową – i dalej w kierunku Hradczan. Ludzie rozeszli się dopiero pod pomnikiem twórcy Czechosłowacji, Tomasza Garrigue Masaryka.
– Nie musiał robić wiele, by stać się drugim Masarykiem, nie wyszło mu – mówi Meczir ze smutkiem w głosie.
Wielu Czechów pamięta też jak arcybiskup Dominik Duka, sam zresztą represjonowany w czasach komunizmu, z wielkim szacunkiem wspominał Havla. Nie tylko jako polityka, pisarza i filozofa. Przede wszystkim jako człowieka.
– Życzyłbym sobie, aby jego imię nigdy nie wypadło z pamięci tych ludzi, którzy kochają swoją ojczyznę, którzy szanują drugiego człowieka. To jedyne słowa, które mogę w tym smutnym dla nas dniu wypowiedzieć – powiedział prymas.
|