Ojczyzną człowieka jest cały świat – napisał pewien poeta. I, jak to poeta, przesadził. Bo człowiek, z grubsza biorąc, może mieć trzy ojczyzny. Tę, w której się urodził, gdzie nie zawsze mu się powodzi. Tę, do której emigrował, by dobrze mu się wiodło, choć nie zawsze jest u siebie. No i ta trzecia – jego język ojczysty. Bo jeśli z ojcowizny zniknie twój język ojczysty, jeśli inny język tam zamieszka, ziemia i mury stają ci się obce.
|
Ile trzeba lat mieszkać na cudzej ziemi, żeby się poczuć u siebie? Ile pokoleń musi tę ziemię orać, nawozić, własnym potem zlewać, a czasem i krwią, żeby się stała ojczyzną? Żeby człowiek czuł się bezpiecznie i u siebie? I żeby nikt mu nie groził wysiedleniem, obcości nie wytykał ani chleba nie wypominał. Tak, jak to się dzieje wobec niektórych Polaków osiadłych w obcych krajach. W Niemczech od dawna nie są mile widziani. W Holandii nie chcą ich widzieć i chcą się ich pozbyć. W Irlandii wilkiem już na nich patrzą. A tu, w Anglii, już się do tych Polaków, czyli do nas tutaj od wojny przyzwyczaili. Ale niech tylko kryzys się tu pojawi na dobre, niech bida zastuka do drzwi, a zaraz wyjdą na ulice bojówki. Tak jak w przedwojennej Polsce wychodziły przeciwko żydowskiej mniejszości. Szyby w polskich sklepach będą wybijać. Kamieniami Polaków obrzucać na ulicach. Dzieci polskie, nieznające angielskiego sadzać będą osobno, a na wyższych uczelniach wprowadzą ograniczenia dla polskich studentów i pracy dla nich zabraknie.
Scenariusz ten został przez wieki wypróbowany. Przez liczne pokolenia w różnych krajach. A że wszystko w naszych dziejach do znudzenia się powtarza, z pewnymi tylko zmianami, można by zakładać w teorii i taki czarny scenariusz.
Dyżurną mniejszością do bicia byli od wieków do niedawna Żydzi. A że żyli w diasporze, prawie wszędzie w praktyce nie byli u siebie, byli obcy. Dziś w diasporze żyją także Polacy rozsiani po kontynentach. Jeśli się nie zasymilują, językowo i obyczajowo, a w niektórych krajach nawet religijnie, mogą być narażeni na ataki. Słowne czy siłowe. Takie czy inne, jeśli będą tak jak Żydzi zachowywać przez pokolenia swoją odrębność. Jeśli będą żyć w gettach, jak Żydzi, może ich, czyli nas, podobny czekać los w kryzysowej zawierusze. Szerzenie polskiej kultury, tradycji i osiągnięć – co nam się nieustannie z kraju zaleca – niewiele by nam pomogło w poważnej kryzysowej zawierusze.
Naszły mnie takie myśli, luźne i płochliwe, nie oparte na żadnych aktualnych statystykach ani badaniach socjologicznych. Ot, takie myśli refleksyjne. Przyczyną ich była wymiana listów napisanych do redakcji „Dziennik Polskiego i Dziennika Żołnierza”. Jeden ze stałych tej gazety korespondentów, Jerzy Hebda, znany ze swoich nacjonalistycznych poglądów, znowu zaatakował Żydów. Stwierdził kategorycznie, że Polacy byli większymi ofiarami Żydów w okresie powojennym, w PRL-u, niż Żydzi w przedwojennej Polsce. Towarzyszył temu cały pseudohistoryczny wykład. Mniejsza o to, co sądzi i na jakiej podstawie Jerzy Hebda, czy jemu podobni. Wolno im, niech sobie tak sądzą. Ale nie wolno pismu polskiej mniejszości w tym kraju, pismu o tak godnej i szlachetnej tradycji publikować takich zaczepnych, oszczerczych listów. Przez lata wojny i przez lata powojenne na naszej emigracji nie istniał jawny antysemityzm. Jeśli był, to dyskretny i nieszkodliwy. Wielu wybitnych dziennikarzy, publicystów, pisarzy i działaczy społecznych było pochodzenia żydowskiego. Nie będę wyliczała ich nazwisk, bo zabrałoby to zbyt wiele miejsca. Żyliśmy tu razem zgodnie. Nawet taki lekki antysemita, jakim był ówczesny redaktor naczelny „Dziennika” Karol Zbyszewski, nigdy by nie pozwolił na publikowanie w swojej gazecie takich prostackich listów. Prostackie treści – to właśnie powiedzenie Karola Zbyszewskiego.
Nie zamierzam polemizować z panem Hebdą. Ani ja go nie przekonam, ani on mnie. Zrobił to na łamach „Dziennika” kulturalnie, poważnie i rzeczowo prof. dr medycyny Aleksander Skotnicki z Krakowa. Potomek znanego rodu Skotnickich (Dz.P., 13.02.12). Zastanawiam się tylko czemu i komu miał służyć list Jerzego Hebdy. Po co i dlaczego go napisał, poza upuszczeniem sobie nadmiaru żółci i jadu. Rozlanego na mniejszościowym piśmie codziennym z niewielkim już nakładem.
Mała, nieważna rzecz, ale wstyd duży. Przy okazji polecam pamiętnik Stanisława Aronsona, pisany po angielsku, pt. Years of Turmoil. Jest to opowieść akowca pochodzenia żydowskiego, wywodzącego się z zasymilowanej inteligenckiej rodziny z Łodzi, który był czynny w jednostce Kedyw, wykonywał wyroki, brał dział w Powstaniu Warszawskim, był ranny, bił się o tę swoją Polskę w czasie wojny i po wojnie, ma Virtuti Militari, był w 2 Korpusie we Włoszech aż doczekał się swojej ojczyzny w Izraelu. Tej drugiej ojczyzny, o którą też walczył w wojsku i bił się o nią nim się spełniła. Fascynująca opowieść o fascynującym życiu syna dwóch ojczyzn. W tej drugiej, Izraelu, grożą mu tylko ataki palestyńskie. Kto wie, czy nie łatwiejsze do zniesienia, bo na własnej ziemi, niż jad nienawiści i żółć na ziemi, która urodziła jego i dziesiątki pokoleń jego współwyznawców. I dziś nie jest już ich ojczyzną, tylko bolesnym wspomnieniem.
|