Zdaje się jednak, że w Polsce problemy Polaków za granicą to temat traktowany po macoszemu, nawet drażliwy. Tak jest np. w czasie wyborów. Polacy w Polsce zadają pytania: dlaczego Polacy za granicą mają decydować o losach kraju? Wyjechali, zostawili, już nie wrócą. Zrobili to dla lepszego życia, dla wyższych zarobków, żeby zapomnieć. Co oni wiedzą o naszych problemach? Po co się wtrącają?
W Polsce wiemy, iż taki twór jak Polonia istnieje. Nie znamy jednak polonijnych problemów, mało wiemy na temat polskiego dorobku kulturalnego za granicą. Skąd wynika ta niewiedza? Gdzie to brakujące ogniwo? Czy to szkoła, która przekazuje skąpą wiedzę o rządzie na uchodźctwie, bitwie pod Monte Cassino, gdyż na więcej nie ma czasu? Czy media, które interesują się głównie polskimi hydraulikami, polskimi truskawkami bądź naszą wołowiną? Czy może winna jest sama Polonia, kisząca się we własnym sosie? Koło wzajemnej adoracji, ktoś powie.
Z pewnością wsparcie dla Polonii to nie zadanie dla przeciętnego Kowalskiego, ale dla przeciętnego polityka tak. Nasi politycy w pierwszym rzędzie powinni sobie zdawać sprawę ze znaczenia i możliwości, jakie daje docenienie działalności Polonii, tej historycznie ważnej i tej współczesnej. To oni z urzędu powinni zająć się kreowaniem wizerunku Polski za granicą.
Do Londynu w związku z wyborami przyjeżdżali reprezentanci różnych partii. Przyjeżdżali, i jak to politycy, spotykali się z wyborcami, próbowali przekonać do swoich racji. Ze skutkiem czy bez, w tej chwili to mało ważne. Gdyż tak naprawdę zdaje się, iż losy Polaków za granicą to kropla w morzu problemów, z jakimi boryka się państwo polskie. Kropla w morzu, której nie warto poświęcać zbytniej uwagi.
Może to jednak szukanie dziury w całym. Istnieją przecież programy opracowane specjalnie z myślą o Polonii, o wspaniale brzmiących tytułach, jak Rządowy Program Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą. Ministerstwo Spraw Zagranicznych przygotowuje specjalne biuletyny informujące o tym, co dzieje się za granicami kraju.
Cóż mówi strategia? Mówi pięknie i roztacza cudowne wizje. Że będzie wspierać organizacje polonijne, działające na polu edukacji i kultury. Że będzie promować dorobek artystyczny polonijnych twórców. Że będzie się starać integrować ze sobą organizacje polskiej emigracji zarobkowej z organizacjami tzw. starej emigracji. Dalej mówi jeszcze piękniej. Roztacza wizje, które wprawiają w zachwyt.
Co z tego, gdy strategia swoim torem, działania swoim. Po wyborach zjawił się w Londynie minister Maciej Klimczak, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, zajmujący się sprawami twórczości, dziedzictwa i kultury. Odwiedził kilka instytucji polonijnych, takich jak POSK, Instytut Polski i Muzeum im. Gen. Sikorskiego, Ognisko Polskie, redakcję „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”. Oglądam zdjęcia, czytam reportaż z wizyty i pytam sama siebie, gdzie pochowała się młoda Polonia, gdzie organizacje polonijne wspierające młodych polskich artystów. A może urzędnicy zauważają tych, których od dawna mają w swoim rejestrze? Przeglądam biuletyn MSZ i widzę tylko sprawozdania z działalności konsulatów, ambasad, czasami Instytutów Kultury Polskiej. Skąd Polska ma się dowiedzieć, że w Londynie walczy się o sprzedane bezprawnie dobro polskie? Skąd ma się dowiedzieć, że mamy tu twórców, którzy odnoszą sukcesy na tym trudnym rynku artystycznym? Skąd ma wiedzieć, że nie jest tylko tak jak śpiewa kabaret Kwartet Okazjonalny, zadając pytanie: Gdzie jesteś Polaku? W Londynie na zmywaku.
Znamy nasze narodowe wady. Jesteśmy kłótliwi, nie potrafimy ze sobą współpracować. Patrzymy w przyszłość bardzo krótkowzrocznie. Walka o byt, o tu i teraz, przyćmiewa wizjonerskie myślenie. Wiemy też, że tu, w Londynie, mieszka obok nas masa Polaków, którzy chcą poświęcać swój czas dla ratowania polonijnych dóbr, którzy budują swoją karierę bez zbędnych kompleksów. Czego więc brakuje? Skoro my to wiemy, jak przekazać tę naszą wiedzę innym? Tak, by nie tylko tu na Wyspach, ale i w Polsce świadomość o znaczeniu Polonii dla kształtowania pozytywnego wizerunku kraju rosła?
W Berlinie od dziesięciu lat istnieje Klub Polskich Nieudaczników. Miejsce kultowe, nieporównywalne do żadnego innego klubu w niemieckiej stolicy. Rekomendują go innym nie Polacy, ale głównie Niemcy. Przycho-
dzą tam jednak też Polacy i prowadzą nocne rozmowy o wizjach, strategiach, planach. W ich głowach masa szalonych pomysłów, które dochodzą do skutku bądź nie. Ale oni o nich rozmawiają. Czy w Londynie mamy takie miejsce? Czy w ogóle chcemy takie miejsce mieć?
Aleksandra Junga
|