Życie felietonisty nie jest łatwe. A pisanie felietonu do pisma ukazującego się po miesięcznej wakacyjnej przerwie w żaden sposób nie ułatwia sprawy. Przez miesiąc w samym tylko Londynie wydarzyło się tyle różnych rzeczy, że można by pisać o tym... przez co najmniej kolejny miesiąc. Jeszcze więcej ciekawych tematów jest na świecie, tam też działo się sporo. No i w domu – w Polsce też wakacyjna przerwa się skończyła, zbliżają się, choć jakoś niemrawo, wybory. No i mam dylemat, o czym napisać, by być na czasie?
|
Pamiętam, gdy jako młody adept dziennikarstwa cieszyłem się z każdego wydrukowanego materiału. Przeważnie były to krótkie reportaże z życia, które zawsze dobrze się czyta, a które najlepiej rozwijają skrzydła młodego dziennikarza. Już wówczas z zazdrością przyglądałem się starszym kolegom w redakcji, którzy swojej felietonowej kolumny już się dorobili i – jak to wówczas w tygodniku bywało – co czwartek, nie musząc nigdzie biegać, siadali nad maszyną do pisania i stukali. Stuk, stuk, stuk. Szło im łatwo, szybko, raz dwa i napisane. Byłem wówczas zdecydowanie za młody, by wiedzieć, że potrzeba do tego czegoś więcej.
A tymczasem gazety już dawno przestały być naszym głównym źródłem informacji. Nawet radio czy telewizja już nie mają takiej siły oddziaływania, jak kiedyś. Owszem, ciągle mają tę przewagę nad gazetą drukowaną, że zawsze mogą przerwać program i nadać wiadomość na żywo, tyle tylko że ta wiadomość ma bardzo krótki żywot. Raz nadana, ucieka, znika. Już jej nie ma. Nie zachowuje się, nie to, co słowo drukowane. Czarno na białym. Jest. Zawsze można do tego wrócić, jeszcze raz przeczytać, podrzucić koledze na biurko, niechaj też wie.
Ale ani gazeta, ani nawet radio czy telewizja nie mogą konkurować z internetem. Tam jest wszystko. Każde wydarzenie opisane z prawa i lewa, i to przeważnie przez wiele różnych osób. I nic, tylko szukać, grzebać w przeglądarce, wyszukiwarce. Tylko, czy aby jest tam na pewno? A jeśli jest, to na jak długo?
Przysłuchiwałem się ostatnio rozmowie w radiu na temat archiwizacji... internetu. Rozmowa była ciekawa i – muszę przyznać – zupełnie na czasie.
Wypowiadał się pewien historyk, otwarcie przyznając, że spędza wiele godzin w bibliotece przeglądając stare roczniki gazet. To z nich dowiaduje się, jak wyglądało życie trzydzieści, pięćdziesiąt czy sto lat temu. Kartkuje pożółkłe strony w poszukiwaniu wiadomości, która jest mu potrzebna i w międzyczasie przeważnie trafia na inne, o istnieniu których nie wiedział. W końcu zapytał: – Jak i gdzie mogę przejrzeć wiadomości na stronach internetowych sprzed... dziesięciu lat?
Niby proste pytanie, a jednak wcale nie tak łatwo na nie odpowiedzieć. W zmieniającym się technologicznie świecie to internet staje się głównym nośnikiem wiadomości, takim samym jak przed laty gazety. Ale gazety można zachować, zarchiwizować. Co zrobić jednak z tym, co napisano w sieci? Jak to zachować dla przyszłych pokoleń historyków i nie tylko, którzy za dwadzieścia lub może nawet sto lat będą chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o tym, jak dobrze lub źle żyło nam się dzisiaj? No i kto powinien się tym zająć? Do kogo należy to skomplikowane zadanie zachowania czegoś, co wydaje się nieprzechowywalne?
Masz wiadomość! – krzyczy program pocztowy na moim desktopie. I co ja mam z nią zrobić?
|