Przyłapałem się na tym, że potrzebuję zmiany. Takiej drastycznej. Od początku do końca. Przyłapałem się i... natychmiast przeraziłem. Jak się do tego zabrać, od czego zacząć? Czy można zmianę zaplanować? Jeśli tak, to jak? Na papierze? W głowie? Samemu, czy z pomocą? Kto może pomóc? Jak? Kiedy? No i najważniejsze: dlaczego chcę cokolwiek zmieniać. Przecież nie mam powodów do narzekań – własna chata, praca w porządnej brytyjskiej firmie z tradycjami, w której zaczynałem od gońca, a teraz jestem managerem i mam szanse piąć się dalej. Na życie towarzyskie też narzekać nie mogę, znajomi co chwilę zapraszają na lunch czy piwo.
|
W sumie nie jest źle. Najważniejsze, że pamiętają. A to znaczy, że ciągle mnie lubią. Nie, nie jest źle.
A jednak czegoś brakuje. Czegoś ważnego, co pchałoby do przodu, dodawało speedu, budziło w środku nocy. Czego? Czym tak naprawdę jest właściwie zmiana, o której tak ciągle myślę i bredzę?
Poszedłem do mojego medium. Medium zawsze miało rację. Raz nawet samo zadzwoniło, bym wpadł, bo trzeba pogadać. Było to przed moim egzaminem na managera, którego wtedy bałem się jak małe dziecko. Dwudziestu pięciu kandydatów musiało udowodnić, że wie, na czym polega bycie managerem, potrafi napisać poprawnie business plan, nie będzie miało problemu z prezentacją na wybrany temat czy dyskusją o niej. Byłem jedynym cudzoziemcem – tym gorszym, bez brytyjskiego paszportu, lokalnych korzeni i miejscowego akcentu. Medium rozłożyło karty, popatrzyło i powiedziało, że nie mam się czym martwić. Z połowy, która wtedy zdała, miałem najlepsze wyniki.
Tym razem medium łatwego zadania nie miało. Nie powiedziałem ani słowa o tym, co mnie gnębi. Chciałem, by samo do tego doszło.
– Jak już jesteś medium takie mądre, to pewnie zaraz będziesz wiedziało, w czym rzecz – pomyślałem. Scenariusz był ten sam: rozłożyło karty, obrzuciło mnie srogim wzrokiem i przyznało:
– Jesteś niespokojny. Twoja energia szarpie to w jedną, to w drugą stronę. Co jest grane? – spytało, nie czekając na odpowiedź. Zaczęło czytać karty. Słuchałem. Coś się zgadzało, a coś nie miało sensu, coś nie dotyczyło mnie w ogóle.
W karty nigdy nie wierzyłem. A jednak im dłużej słuchałem mojego medium, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że pora na zmiany, że trzeba coś ze sobą zrobić, by znowu poczuć, że się żyje. Nic bowiem nie działa na mnie gorzej, niż poczucie rutyny, nawet stabilizacji. Muszę swoje życie pisać w brudnopisie, z całym mnóstwem błędów i poprawek, skreśleń i planów. Tylko wtedy wiem, że naprawdę żyję. Gdy wokół mnie panuje spokój i stabilizacja, robię się właśnie niespokojny, boję się, że coś straciłem. Kiedy opowiedziałem o tym przyjacielowi, ten stwierdził, że mi odbija. Myślałem, że mamy podobne nastawienie, że nam obu potrzeba ciągle jakiegoś bodźca, że obaj źle znosimy nudę. Byłem przerażony, bo okazało się, że po wielu latach nic o nim nie wiem. Jemu jest dobrze, tak jak jest. Może ma mniejsze wymagania niż ja? Nie mogłem w to uwierzyć.
Wtedy wydarzyło się coś niezwykłego. W przepełnionym porannym metrze spotkałem mojego sobowtóra. Stałem w jednym wagonie, on w drugim. Gdy spotkaliśmy się wzrokiem, nie mogłem uwierzyć. Wyglądał tak samo jak ja. Może trochę wyższy. Może trochę młodszy ode mnie. Był z żoną i córką. Nie pamiętam, ile stacji przejechałem i kiedy wysiadłem z metra. Pamiętam tylko, że gdy się odwróciłem, właśnie zamknęły się drzwi pociągu. Stał w nich mój double, przerażony. Starał się coś mówić, ale nie usłyszałem ani słowa.
Gdy wyszedłem na zewnątrz, poczułem się jak nowo narodzony. Bez emocji. Bezmyślny. Nie jestem sam.
|