Prawie z każdego dramatu można zrobić farsę.
A z każdego skandalu
komedię. Ci, którzy to potrafią, są strażnikami naszej trzeźwości, rozsądku i umiaru. Są także strażakami gaszącymi ogień świętego oburzenia. Kiedy brytyjskie media zapłonęły takim ogniem
z powodu procederu podsłuchów w bulwarowej prasie Ruperta Murdocha, karykaturzysta
„The Daily Telegraph”, Matt, po prostu je
przygasił. Jednym małym rysunkiem…
|
Narysował przyjaciela domu, psa, siedzącego na przeciwko swego pana. Pies zatyka sobie łapką nos. A zdenerwowany pan krzyczy na psa: – Dawaj gazetę i przestań mi tu moralizować! A że była to pewnie niedziela, pan – jak większość ludzi w tym kraju – czekał niecierpliwie na „News of the World”. Najbardziej poczytne, świetnie robione plotkarskie pismo niedzielne. I prawie wszyscy w tym kraju byli uszczęśliwieni przy niedzielnym śniadaniu. Może z wyjątkiem ofiar ogołoconych na rozkładówce gazety z różnych cnót i zalet.
Jak się ostatnio okazało, choć od dawna o tym wiedzieliśmy, tajemnice różnych alków i kuluarów zdobywano nielegalnie z podsłuchów rozmów przez telefony komórkowe. No a także z grzebania w śmietnikach i z przekupstw w celu zdobycia informacji. I nagle, z powodu tragicznego wydarzenia – podsłuchu komórki zamordowanej dziewczynki – wybuchła burza. Z piorunami, na dodatek, politycznymi. Zaczęło się powszechne załamywanie rąk z powodu niegodziwości i niemoralności tego procederu. Ale kilku reporterów wyraziło nie skruchę, lecz żal, że już nie będą sobie mogli siedzieć wygodnie w samochodzie przed królewskim pałacem i nagrywać podsłuchane głupoty i brednie – jak rzekli – księcia Karola. Jak na razie. A potem się zobaczy…
Niesiona falą oburzenia na media Murdochów, miałam zamiar powiedzieć Chińczykowi w moim lokalnym Fish & Chips, żeby mi dorsza nie pakował w ich gazety. Ale się okazało, że Rupert Murdoch pismo zamknął. Pracowników brukowca na bruku zostawił. W pubach w całym kraju podobno okrzyknięto Murdocha mordercą. Bo morderca Murdoch osierocił miliony czytelników czekających w każdą niedzielę od dziesiątków lat na nowe rewelacje. O kochance żonatego wikarego, konkubinie księdza proboszcza w celibacie, o ukrytych gejowskich chuciach nobliwych posłów i senatorów czy sadomasochistycznych igraszkach celebrytów.
Apetyt na rewelacje o cudzołóstwie czy seksualnych wybrykach celebrytów przebija wszelkie normy przyzwoitego postępowania. A nawet łamanie prawa. Przy takim popycie liczy się tylko podaż. I wszyscy o tym wiedzieli. Teraz wszyscy czekamy na pogrobowca tej tradycyjnej instytucji, jaką był „News of the World”.
Inną stroną mediów jest wszędzie ich współzależność polityczna. Wyrachowana symbioza medialno-polityczna. Świat polityków i świat mediów musi koegzystować. Bez siebie te dwa światy nie mogłyby już istnieć. I wszystko gra i koliduje – jak mawiał Lech Wałęsa. Pod warunkiem przestrzegania pewnych zasad. W brytyjskiej aferze medialnej najważniejszym aspektem w gruncie rzeczy nie jest proceder podsłuchów. Jest nim zbyt silne uzależnienie od lat partii politycznych i ich przywódców od koncernu Ruperta Murdocha. Trzęsienie ziemi medialnej z powodów prawnych i moralnych odsłoniło niezbyt moralne postępowanie brytyjskich polityków. W tym nierozsądne posunięcia personalne premiera Davida Camerona. Ale premier ma lekkie szczęście, że tragiczne wydarzenia
w Norwegii jakby przesłoniły jego głupie decyzje. Przynajmniej na razie. A potem się okaże.
Tymczasem dzwoni do mnie znajoma dziennikarka z Polski. – Śledziłaś? – pyta. – Ja? A kogo miałabym śledzić? Czy podsłuchiwać w komórce? Może prezesa i zarząd POSK-u? Wobec zatrzęsienia plotek o tajnych planach przeróbek tego dziedzictwa narodowego na mieszkania dla Hindusów? Czy też miałabym śledzić brak porozumienia zarządu z radą POSK-u? A może miałabym śledzić i podsłuchiwać prezesa Ogniska Polskiego z powodu zatrzęsienia plotek o planach sprzedaży tego publicznego – jak się przypuszcza – mienia. A nie przekazania go rządowi polskiemu, jak by wypadało moralnie. Ale pewnie nie wypadnie z innych przyczyn. Więc kogo bym miała śledzić na tej naszej pustyni emigracyjnej?
Mojej znajomej dziennikarce nie chodziło tylko o śledzenie rewelacji medialno-politycznych Anglii. Skojarzyło jej się to z jej własnymi przeżyciami, bo właśnie dostała z IPN-u papiery o tym, jak i gdzie przez szereg lat śledzili ją i podsłuchiwali ubecy. Metody były bardziej prymitywne, ale podobne. Podsłuchiwanie telefonicznych rozmów w pracy i w domu. Grzebanie w szufladach i śmietnikach, i tym podobne.
– A co z raportu ubeckiego wynikło? – zapytałam. – Tylko tyle, że mnie regularnie zdradzał mój mąż. No i sensacja. Metody prawie takie same, motywacje inne, system inny i inne prawo.
PS. Nie podsłuchałam, ale przeczytałam na tweeterze co minister Radosław Sikorski sądzi o Powstaniu Warszawskim. Napisał, że było klęską. Podzielam jego opinię. Mimo klęski, poszłabym na to Powstanie raz jeszcze.
|