Zdjęłam z półki gruby zbiór powiedzeń pisarzy i myślicieli wydawnictwa Penguin. Roi się w tym zbiorze od nazwisk twórców zapomnianych dzieł, powieści, poematów, sztuk, dramatów itp. Pogrzebał je czas. Żyją tylko w cytatach na stronach tej księgi. Apogeum myśli autorów. Zdań wyrwanych z kontekstu. Oderwanych od utworów, z których pochodzą. Związanych jedynie z nazwiskami ich twórców.
Jeśli piszącym udaje się napisać coś, co przykuje uwagę, co jest potem cytowane, to już jest osiągnięcie. W zalewie mało dziś czytelnej poezji i prozy czy bieżącej publicystyki i politycznej frazeologii. Coraz więcej słów coraz mniej znaczy i coraz częściej się powtarza. Przytaczanie poszczególnych zdań, czyli cytowanie ich autora, nie zobowiązuje do czytania jego dzieł in extenso. Nie trzeba kupować browaru, żeby wypić małe piwo. „Więcej treści, a mniej sztuki”. Kto to napisał? Ano, William Shakespeare w Hamlecie. Tak mówi królowa do Poloniusza. A kto jest ojcem określenia „matka Polka”? Sam Adam Mickiewicz w wierszu Do matki Polki. Mickiewicz także napisał w epilogu do Pana Tadeusza: „O, gdybym dożył tej pociechy, żeby te księgi zbłądziły pod strzechy”. Nie zbłądziły za jego życia, ani po jego śmierci. A są to przecież arcydzieła. Olśniewające poetycko. Ale do naszej świadomości przeniknęły jedynie strofy, frazy, wersety jego wierszy. I wielu innych naszych i obcych twórców, których utwory są zapomniane. Pozostały po nich tylko cytaty.
W Wielkiej Brytanii pewien rozgłos swego czasu zrobiła książka pt. How to be an Alien. Jej autorem jest dowcipny węgierski pisarz George Mikes. Nikt już tej książki nie pamięta. Zdewaluowały ją tabuny cudzoziemców, którym taka wiedza nie jest potrzebna. Dziś bardziej by się przydała książka pod tytułem How to be an English in England. Anglicy, przytłoczeni i powaleni pod naporem Hunów, mają ze swoją tożsamością coraz większy problem. Po książce Georga Mikesa pozostała jedna myśl – dziś funta kłaków nawet nie warta – że Anglikom w łóżku wystarcza termofor zamiast seksu. Jedna z tych myśli dla cudzoziemców, którzy dawniej Anglii ani Anglików nie znali.
Niedawno popularny dziennik „The Sun” opublikował zdumiewającą dla Brytyjczyków wiadomość. Genetycy z London University odkryli, że chromosom Y, właściwy większości Niemcom, jest wszechobecny wśród Brytyjczyków.
No nie? Taka zniewaga!? Wobec tej zniewagi „The Sun” opublikował test z pytaniami do Brytyjczyków: How German are you? Odpowiedzi będą sprawdzianem twojej germańskości. A więc: czy Polska to kraj, z którego pochodzi twój hydraulik? Czy to kraj, w którym urodził się Chopin? Czy Polska to kraj, który w czasie II wojny światowej był przyczyną niefortunnych zatargów i nieporozumień? Odpowiedz także Brytyjczyku na pytanie, co to jest hamburger? Mielony kotlet, czy mieszkaniec Hamburga? I tak dalej. Ten quiz kończy się kalamburem: skoro jesteś germański, prepare for the wurst. Wurst to po niemiecku kiełbasa. Niemcom ta kiełbasa stanęła kością w gardle. Dziennik „Bild” (najlepiej sprzedająca się gazeta w Europie, („The Sun” zajmuje drugą pozycję) wypalił salwę pytań pod tytułem: Wie englisch bist du? (jak angielski jesteś?). Odpowiedz na pytania i sprawdź! Obok pytań, fotografia łysej pały z obwisłym, opadającym do kolan brzuchem, z tatuażem na rękach, nogach i piersi, w szortach po łydki z brytyjskiej flagi i z arogancką miną kretyna. Czyli typowy brytyjski neandertalczyk. A przy nim pytanie: Co noszą twoje kobiety w trzaskającym mrozie? Mini spódniczki? Sandałki? Kąpielówki i trepy?
Czy też chodzą gołe? A kiedy najchętniej bywasz w pubie? Przed pracą, w czasie pracy czy w ogóle z pubu nie wychodzisz? I co robisz w wolnym czasie? Awantury i brewerie na ulicach? Grasz w karty? Czy w ogóle nie wiesz o co chodzi? No i wreszcie niemieckie pytanie z grubej rury do Brytyjczyków: Jak się bracie zachowujesz po wejściu do hotelu za granicą? Puszczasz pawia w westybulu? Rzygasz na schodach? Witasz recepcjonistkę z okrzykiem: Heil Hitler? Czy pytaniem, ile pokój za godzinę? A jaki po sobie zostawiasz ten pokój po godzinie czy dobie, to już inne
pytanie.
I tak oto obraz angielskiego dżentelmena rozwiał się jak mgła nad Londynem. Lata temu, w roku 1962, ukazała się książka Zbigniewa Grabowskiego pt. The English Psycho Analyzed. Zadanie raczej złożone i nie wiem, czy możliwe do wykonania. Przejrzałam tę książkę na nowo i odkryłam w niej znany mi kiedyś świat Anglii i Anglików, dziś już nieistniejący. Odnotowałam z tej psychoanalitycznej rozprawie takie zdanie: „Anglicy nie kłamią, ale do głowy by im nie przyszło powiedzenie prawdy”. I niech cudzoziemcy o prawdę się nie dopytują. W złym to w Anglii stylu. Zarzucanie Anglikom perfidii i hipokryzji zdaniem Grabowskiego wynika z kontrastu między ich zbyt swobodnym zachowaniem się za granicą, a przesadną dyscypliną i przyzwoitością we własnym kraju. Oj, już nie dzisiaj, nie dzisiaj. Przed naszym lokalnym pubem bujny kwiat angielskiej młodzieży siusia, wymiotuje i kopuluje w krzakach.
Szukałam cytatu do tego felietonu i znalazłam taki: „I to by było na tyle...”. Autorem tej mądrości był Jan Tadeusz Stanisławski, profesor mniemanologii stosowanej, który każdy swój felieton, wypowiedź, list kończył tymi słowami. No i proszę, wcielił się w cytat po śmierci.
|