Po tygodniu bujania sta?y l?d staje si? dziwnie mi?kki, jak gdyby mózg jeszcze nie otrzyma? informacji, ?e ju? nie trzeba ko?ysa? si? na lekko ugi?tych nogach.
Terapi? promem polecam ka?demu zm?czonemu tego ?wiata. To p?ywaj?cy hotel ze wszystkimi dost?pnymi wygodami. Codziennie budzisz si? w innym porcie, gdzie czekaj? nowe atrakcje. Problem jest tylko taki, ?e wieczorem trzeba znów w morze, by p?yn?? dalej i dalej, ku kolejnej przygodzie.
Wschód i zachód s?o?ca, bezkres morza i nieba, szum fal i okrzyki mew, restauracje czynne praktycznie non stop, basen na górnym pok?adzie, kelnerzy gotowi przynie?? ci drinka prosto do r?ki.
W trakcie ponurej zabawy w prowadzenie restauracji w pubie spa?em nieraz po trzy, cztery godziny. Przez reszt? nocy wywija?em zakr?tasy w po?cieli, jakich nie powstydzi?by si? mistrz ?wiata w akrobatyce. Na promie pobi?em rekord ?ycia – czterna?cie godzin w niebycie!
Wed?ug statystyk Polak czyta kilka ksi??ek rocznie. Ja podczas podró?y promem przeczyta?em trzy. Wymieniali?my si? tytu?ami z Anet? – na basenie, w restauracji, na le?aku. Ja ko?czy?em Michela Houellbecqa, ona Carlosa Luisa Zafona i wyrywali?my sobie ksi??ki z r?k. Spora frajda, tak sobie le?e? lub siedzie? i po?yka? literatur?.
Bardzo nie chcia?em lecie? na Teneryf?. Sta?em kiedy? w kolejce do odprawy na Gatwick i pods?uchiwa?em rozmow? ros?ego Polaka bez w?osów, który t?umaczy? komu?, ?e do kraju nie jedzie, tylko na „Kanary”. Opowiada? komu?, ?e robota jest, benefity s?, a w Polsce drogo, i ?e taniej wychodz? mu wycieczki pod palmy. S?ucha?em z obrzydzeniem i pewnego obrzydzenia do Wysp Kanaryjskich, si?? rzeczy, nabra?em. Nie bez znaczenia by?o te? to, ?e na Teneryfie dosz?o do najgorszej katastrofy lotniczej w historii lotnictwa pasa?erskiego. 583 osoby postrada?y ?ycie w zderzeniu dwóch ogromnych maszyn KLM i PanAm w 1977 roku.
Kiedy w ko?cu tam wyl?dowa?em, z miejsca polubi?em t? wulkaniczn?, górzyst? pustyni?, na której ambitni ludzie postanowili uprawia? turystyk? i rolnictwo. Z samolotu kryte plandek? plantacje pomidorów i bananów wygl?daj? jak sie? betonowych bunkrów, a potem z autokaru mo?na dostrzec poszczególne owoce.
Nast?pnego dnia byli?my ju? na Gran Canarii, potem na La Palmie i Lanzarocie. Dotarli?my do Agadiru w Maroku i na portugalsk? Mader?. D?ugie spanie, troch? zwiedzania, lunch i znów zwiedzanie, kolacja, sen. Szcz??cie. Siedem dni permanentnego szcz??cia i spokoju to nie by?o co?, co przydarza?o nam si? cz?sto.
Jeszcze d?ugo po powrocie z atlantyckich wysp czu?em to niesamowite bujanie. A rzeczywisto?? skrzecza?a i wrzeszcza?a: wró?, Jacek! Bli?ej ziemi!
Polski majster hydraulik d?ugo nie chcia? powiedzie? mi ile chce za zainstalowanie bojlera, zbiornika na wod? i systemu grzewczego. Zabra? mnie na d?ugie i bardzo kosztowne zakupy sprz?tu, po czym da? tak? cen?, ?e omal nie wgryz?em si? w pulsuj?c? chciwo?ci? ?y?? na jego szyi. Roszczenia finansowe nast?pnego uspokoi?y mnie, ale zmartwi?y ilo?ci wypijanego piwa oraz liczba wykonywanych podczas pracy telefonów. Ale najlepszy by? elektryk. Na pierwszy rzut oka sprawia? wra?enie mi?ego i kompetentnego. Pracowa? grzecznie, dopóki kto? nie podstawi? mu pod nos puszki z piwem albo kieliszka wódki. W tym momencie dostawa? dziwnego sza?u. Pakowa? swoje manatki i ucieka? z miejsca pracy. Pyta?em ludzi, dlaczego tak robi. Wzruszali ramionami, mówi?c, ?e jak posmakuje alkoholu, to musi wi?cej i wi?cej, a przecie? pracuje z pr?dem...
Widuj? go czasem na ?awce pod sklepem. Ma fajnych kolegów – nie jestem pewien, czy to nie ci, których wygoni?em z mieszkania na górze – z którymi oddaje si? nieko?cz?cej si? pijackiej gaw?dzie.
Im bli?ej otwarcia, tym nerwy mocniej puszczaj?. Wszyscy naoko?o k?óc? si? i wal? na odlew. Nikt nikogo nie oszcz?dza. Tylko Anglicy z pubu obok zachowuj? stoicki spokój. Przygl?daj? nam si? troch? tak, jakby ogl?dali National Geografic.
Popyta?em troch? ludzi i dowiedzia?em si?, ?e w tym miejscu by? karaibski bar z jedzeniem na wynos. Prowadzi? go stary Murzyn o nazwisku Robinson. Go?? chodzi? w brudnych ciuchach i mia? odra?aj?ce w?osy w nosie. Wyko?czy? tym swój biznes, potem przepad? bez wie?ci. Teraz, kiedy wiatr mocno zawodzi, mówimy, ?e to duch Robinsona. Kiedy za mocno leje, twierdzimy, ?e ?zy Robinsona zalewaj? ?wiat. Kiedy co? spadnie i narobi ha?asu, to oczywi?cie zemsta Robinsona. Ostatnio Robinson wróci? pod postaci? ma?ego ptaszka i upierdliwie obsrywa? nasze stoliki na zewn?trz. Nawet gdy próbuj? co? zamówi? przez internet czy telefon musz? si? g?sto t?umaczy?, ?e nie jestem Robinson, a knajpa nie serwuje karaibskich przysmaków. Codziennie zerkam na fotk? w googlach, a tam dzie?o Robinsona w pe?nej krasie. Nie chc? lub nie mog? tego uaktualni?. Zapewne trzeba b?dzie zap?aci?.
Przechodz?cy obok Polacy maj? nas troch? za wariatów. Jeden ci?gle przystaje z sze?ciopakiem w czarnej siateczce i ostentacyjnie wychyla jedn? puszk? przed g?ównym wej?ciem. Nie wiem, czy to jaki? rytua?, czy mo?e kolejne wcielenie Robinsona, lecz facet dzia?a mi troch? na nerwy. Od paru dni planuj? odwet. Bardzo chcia?bym wybiec szybko i kopn?? go w dup? tak mocno, ?eby chrupn??o. Zawsze przystaje, otwiera puszk? i odchyla si? g??boko do ty?u. I d?uuugo pije. Potem zgniata puszk? i sobie idzie. Dziwny jaki?.
Nieopodal jest pi?kny, du?y park. Okolica cicha i spokojna. Troch? obawiam si?, ?e za spokojna. Duke mie?ci? si? mi?dzy stacj? metra, a dworcem autobusowym. Przechodnie, samochody, autobusy. Du?o ruchu i zamieszania, niewiele profitów. U?ywane przez wi?kszo?? agencji nieruchomo?ci okre?lenie: high footfall nie mia? w tamtym przypadku ?adnego znaczenia. No, chyba ?e w skrajnym masochizmie kto? próbowa?by policzy?, ile osób na minut? przechodzi obok Duke’a oboj?tnie. To ju? nie by?a moja sprawa, teraz tej przygn?biaj?cej oboj?tno?ci do?wiadcza? kto? inny. Ja mia?em nowe problemy.
Jacek Ozaist
|