Tak zapami?ta?em ostatnie tam chwile i ?zy kr?ci?y mi si? w oku, gdy doje?d?ali?my do A4, by wkrótce znikn?? mi?dzy rozp?dzonymi samochodami. Mija?em ulice i domy, z którymi wi?za?o si? tyle dobrych wspomnie?. Nie wiem, ile razy w ?yciu mo?na zaczyna? wszystko od nowa. Ja znów zaczyna?em.
Kiedy przeje?d?ali?my wzd?u? squatów przy Hanger Lane, nostalgia tylko przybra?a na sile. Spostrzeg?em, ?e jeden z nich ca?kiem zburzono. Ten „nasz” trzyma? si? mocno, cho? straci? cz??? dachu i bocznej ?ciany. Byli?my tu tacy beztroscy, pewni siebie, szcz??liwi. Trzymali?my si? razem, wierz?c, ?e ?wiat za oknem kryje tyle mo?liwo?ci. Najbardziej ?al mi rozerwanych wi?zów mi?dzyludzkich. Po Arku zosta? mi kot, po Jarku kilka mi?ych wspomnie?. Ka?dy z nas by? z drugim sk?ócony i w pokr?tny sposób obra?ony. Samotno?? to prezent od innych ludzi. Nigdy nie jest tak, ?e wybieramy j? sami.
Kierowca vana kopci? d?awi?ce oddech skr?ty. Zerkn??em na niego krzywo, wi?c uchyli? bardziej szyb?. Kiedy?, nawet pal?c po 50 sztuk dziennie, s?abo znosi?em obecno?? dymu w ciasnych pomieszczeniach. Nigdy nie pali?em w domu, rzadko w samochodzie. Dym w ustach by? b?ogos?awie?stwem, ten z ?arz?cego si? ko?ca – przekle?stwem. Rzuci?em palenie, by sprawdzi? czy dam rad?. I tak ju? zosta?o. Dzi? nie pal? w ogóle i z przera?eniem zerkam po sobie. Kilogramów mi przyby?o, ziemia zacz??a wydawa? si? taka bliska, znajoma. Pewnie wszystko jej jedno, kogo wci?ga w swoj? otch?a?: kruchego, trawionego przez nowotwory biedaka, czy ob?artego, t?ustego bur?uja. Zawsze uchodzi?em za najchudszego w okolicy. Dziwnie by?oby straci? ten przywilej. Postanowi?em wi?c, ?e kupi? rower i b?d? nim je?dzi? do pracy.
Nowe miejsce od razu pokaza?o swój potencja?. Przez wi?ksz? cz??? dnia s?o?ce by?o po naszej stronie. Oczami wyobra?ni ujrza?em pe?en zieleni ogródek piwny, ludzi pod parasolami, oszronione szklanki z piwem. Tymczasem czeka?o nas znacznie wi?cej pracy, ni? przy budowie kuchni w Duke’u. A ja nawet nie wiedzia?em, od czego zacz??. Czu?em si? samotny i bezradny. Bywa?em ju? w ró?nych miejscach, miewa?em strasznie ró?ne stany ducha, ale emigracyjny Londyn wp?dza? mnie w coraz g??bsz? deprech?. I nigdy nie by?o w moim ?yciu wi?kszej pustki.
Nie mia?em si? nawet do kogo zwróci? o pomoc w remoncie. Prawdziwi fachowcy mieli pracy po uszy, che?pliwych, permanentnie bezrobotnych budowla?ców-fantastów zatrudnia? si? ba?em. Pewnie byliby ta?si, lecz w d?u?szej perspektywie ewentualne poprawki i naprawy mog?y okaza? si? du?o dro?sze.
S?siadowali?my z angielskim pubem, w którym ju? od 11 rano przesiadywa?o sporo ludzi. To by? prawdziwy szok. Przez ostatnie lata by?em przekonywany, ?e otwieranie pubu o 3 po po?udniu to najlepsze rozwi?zanie. Tu zobaczy?em na w?asne oczy, ?e guzik prawda. Najbardziej uj?? mnie widok naprawd? starego cz?owieka, który przyszed? na szklank? piwa o dwóch laskach i do tego w asy?cie ?ony, która znik?a gdzie?, kiedy tylko on wygodnie usadowi? si? na sto?ku naprzeciw baru. Po paru godzinach podjecha?a samochodem, by odebra? marnotrawnego m??a i zawie?? go do domu. Piwny u?miech tego staruszka b?d? pewnie wspomina? do ko?ca ?ycia. Widywa?em go prawie codziennie. Wizyty wida? bardzo mu s?u?y?y, bo coraz cz??ciej przychodzi? sam. D?ugo trwa?o, zanim by? w stanie dodrepta? do drzwi pubu, potem sz?o ju? z górki.
Stanowi? radosny przyk?ad brytyjskiego konserwatyzmu – pozosta? wierny pubowej tradycji od pierwszego ?yka piwa do grobowej deski. Z przyjemno?ci? obserwowa?em te? przesiaduj?ce w pubie rodziny z dzie?mi. Mo?na by?o z tego kpi?, ?e to takie ograniczone i w gruncie rzeczy g?upie, ale mnie si? podoba?o. Anglicy z pubu beblali o byle czym przez ca?y dzie?, racz?c si? Guinnessem, Ale i ciderem. Mówili oczywi?cie czystym „Szekspirem”, czyli t? odmian? be?kotu, z której mo?na tylko zrozumie? powtarzaj?c? si? fraz? you know what I mean? Nikt mi nie wmówi, ?e ze swobod? rozumie spiesznego „Szekspira” w wykonaniu podchmielonego robotnika z przedmie??. Ja uporczywie wpatruj? si? w ruch ust, wyt??am s?uch i gor?czkowo analizuj? w mózgu poszczególne sylaby. I czasem udaje mi si? zrozumie? ca?e zdanie. Ale raptem jedno, bo go?? ju? p?dzi z t? gadk? dalej, jak znerwicowany dzieciak z ADHD. Nast?pne przepadaj? bez wie?ci, co nie jest ?adn? strat?, bo nie maj? wi?kszego znaczenia, bo s? nagminnie uprawianym przez Anglików pustos?owiem. Najlepiej wtedy kiwa? z u?miechem g?ow? i dodawa? radosne: Yeah! God damn true! etc.
Raz po raz podchodz? do mnie bywalcy pubu i pytaj? co tutaj b?dzie. Z pasj? opowiadam, ?e restauracja z domow? kuchni? z Polski i ?e ich zapraszam na darmowy pocz?stunek, kiedy ju? otworzymy. Przytakuj?, ale i tak im nie wierz?. Przez dwa lata w Duke’u naliczy?em ich mo?e dziesi?ciu. Nie widzia?em powodu, dlaczego tutaj mia?oby by? inaczej. Tak, jak cieszy?o ich przesiadywanie w jednym i tym samym pubie, tak samo zadowalali si? hamburgerami, ryb? z frytkami i angielskim ?niadaniem. Mogli je?? w kó?ko to samo i Bo?e bro?, nie zamierzali próbowa? obcych wynalazków. Zreszt? z jakiego? powodu mieli w?asny system miar i wag, je?dzili lew? stron?, nie byli w strefie euro ani Schengen. ?e w ogóle do??czyli do Unii Europejskiej, to ju? prawdziwy cud.
Nie by?em do ko?ca pewien, czy ten ich s?ynny luz to nie jest przypadkiem zakamuflowane lenistwo. Postanowi?em przyjrze? si? temu w pó?niejszym czasie.
Trafi?a nam si? wyj?tkowo dynamiczna prawniczka. Za?atwi?a wi?kszo?? formalno?ci, zanim jeszcze zd??yli?my nieco odsapn?? od poprzedniej pracy. Pozosta?o ju? tylko znale?? ekip? do pracy, zamówi? materia?y budowlane i zawalczy? o lepsz? przysz?o?? jeszcze raz.
Jacek Ozaist
|