Polemiki, a nie sporu. Grzegorz Małkiewicz – merytorycznie, patriotycznie, filozoficznie i bez relatywizowania. A ja – relatywnie, instynktownie, odruchowo, pomyłkowo, czyli płasko. Powierzchownie, irracjonalnie i bez sensu coś tam poplątałam, napaplałam i pomieszałam.
Zawsze wdzięczna za słowa krytyki pozostaję przy swoim zdaniu, nawet niezdarnie wyrażonym. A to takim, że jestem przeciwna dzikiej lustracji. Że nie widzę jej racji. Że uważam ją za szkodliwą dla wielu osób. Że sądzę, iż czas z tym skończyć. Skoro pełnej lustracji nie dokonano lata temu. A jak słyszę, wielu ubeków i donosicieli ma się dobrze na dobrych emeryturach.
Zgadzam się też ze zdaniem pani Urszuli Butterfield, że rednacz „Nowego Czasu” potrafi racjonalnie wyrażać swoje poglądy. W ogóle mądrze, kulturalnie i rzeczowo. Co jeszcze bardziej błyszczy w polemice z moimi tylko błyskotliwymi wypowiedziami.
Jesteśmy w tym polemicznym tandemie odbiciem obyczajów angielskich. Potrafimy rozmawiać. Listownie, osobiście, a nawet przez telefon. Nie wymyślamy sobie nawzajem, nie złorzeczymy i nie odsądzamy się od czci i wiary. A poza tym redaktor Grzegorz Małkiewicz wyznaje credo Immanuela Kanta (1724–1804): „niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”. Moralizatorów trochę się boję. A moje niebo bywa często szare. I wierzę za Szekspirem (Makbet) w mleko dobroci ludzkiej. Polecam się dobrodziejce krytyce na przyszłość.
W tym samym numerze „Nowego Czasu” zabrał głos na ten sam temat lustracji Robert Małolepszy. Może też chciał mi jakoś za moją lekkomyślność przyłożyć, ale aluzyjnie przyłożył starej emigracji. Błyskotliwie napisany list o charakterze lekkiej denuncjacji. Pan Robert pisze, że historia emigracji nie została jeszcze napisana. Ta krytyczna, rzetelna, odbrązowiona historia. Ale każdą historię można pisać w nieskończoność. Analizować, relatywizować, rewidować, reasumować itp.
Pan Robert twierdzi, że na razie sama emigracja napisała sobie mocno lukrowaną laurkę. Czyli razem, wespół w zespół? Dzieje emigrantów i emigracji niepodległościowej najłatwiej znaleźć w pamiętnikach czy tomach opracowań historycznych. W podsumowaniu książkowym różnych emigracyjnych instytucji. To są stosy tomów dotyczące faktów. W kraju już są podejmowane próby analitycznych ocen różnych aspektów i kierunków niepodległościowej emigracji. Ale na emigracji takiej pełnej próby, szczególnie mocno lukrowanej, nie ma i nie było, Doceniam sarkazm pana Roberta piszącego, że nieprzyjemna prawda nie jest nikomu potrzebna. Bywa, że z tych czy innych powodów historycznych nie jest. Ale gdzie były te brudy mniejsze i większe? Te, których lepiej na światło dzienne nie wyciągać? Zwłaszcza – jak pan Robert pisze – przed tymi Polakami z Polski? Wszyscy jesteśmy Polakami z Polski, a nie z Bora-Bora. A cytowanie zasłyszanych, zramolałych staruszek czy sklerotycznych staruszków emigracyjnych nie jest podstawą wartościowej oceny postaw emigracji. Ktoś pana, panie Robercie, rozjuszył? Dotknął? Boleśnie zranił? Ktoś panu dokuczył czy zaszkodził na tej naszej podłej emigracji? Pisze pan też, że gdy kiedyś wyjdzie na jaw ta mniej chwalebna historia emigracji, to będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zęby większość emigrantów dawno straciła, więc nie będzie miała czym zgrzytać. A łez też nikt już wylewać nie będzie, bo oczy dawno wyschły. I nikomu już – że dodam – łuski z oczu nie spadną, bo też już dawno pospadały.
Na emigracji niepodległościowej nigdy nie było pełnej zgody politycznej, zawsze istniały spory, tarcia, debaty i krytyki. Nie wszyscy tu byli święci i patriotyczną łaską uświęcającą dotknięci. Wystarczy tylko przeczytać książkę Mariana Hemara Awantury w rodzinie. Ale większość z nas, niezależnie od życia osobistego, łączył sprzeciw wobec zniewolenia narodu. Walka, według naszych sił, o jego prawo do wolności i godności. Odbrązowienie emigracji, nawet służące tzw. prawdzie, mogłoby się okazać tryumfem dla pogrobowców komuny. Tym gorzej dla faktów i prawdy. Zasada Arystotelesa, że trzeba wybierać mniejsze zło, czyli półprawdy, przeważnie zdaje życiowy egzamin. A poza tym wszyscy jesteśmy ułomni, niepoprawni, pełni wad, win i życiowo nieporadni. Szczęśliwy jest taki naród, którego historia jest nudna, bo tworzyli ją zgodnie nudziarze w nudnych okolicznościach.
W Wielkiej Brytanii do niedawna promowało klasyfikowanie edukacyjne niemowląt. Wpisywanie w specjalne tabele, czy i ile razy gulgoczą, bulgoczą, szemrzą, kwilą i paplą. A także ile razy się uśmiechają, mruczą i wywijają kończynami. Od ósmego do dwudziestego miesiąca bachorki powinny bulgotać, szemrać, kwilić i paplać odpowiednio wyznaczoną ilość razy. Jeśli nie, kiepsko z nimi będzie w przyszłości. A jak niemowlaki dojdą do lat trzech i czterech miesięcy, powinny być edukowane obywatelsko, społecznie, patriotycznie i moralnie. Żeby z nich wyrośli obojga płci moraliści, racjonaliści, społecznie wyrobieni i niekontrowersyjni, odpowiedzialni obywatele. No i felietoniści rzeczowo się wypowiadający, nierelatywizujący ani nieponoszeni ogniem uczuć własnych. A nie tacy jak ja, co wszystko chcą zrozumieć i wszystko wybaczyć. Czy nie jest to straszna wizja? Do widzenia.
Krystyna Cywińska
|