– Kaddafi nas okłamał, złamał zawieszenie ognia i wciąż masakruje własnych obywateli. Nadszedł czas, by działać – oświadczył David Cameron. Strefa zakazu lotów to pomysł brytyjskiego premiera. Spotkał się on z chłodnym przyjęciem, a entuzjastyczne znaki napłynęły jedynie z drugiej strony kanału La Manche. To kolejny sygnał zbliżenia między Londynem a Paryżem. W zeszłym roku obie stolice podpisały przecież nowy pakt obronny. Jednak zapału Camerona i Sarkozy’ego nie podziela nikt inny.
Twarda Ankara…
Rolę hamulcowych odgrywają Ankara i Berlin. Tureckie firmy są w Libii wszechobecne, a łączna wartość inwestycji, które realizują, to ponad 15 mld dolarów. Wydaje się, że sprzeciw wobec interwencji jest też sposobem na zmobilizowanie elektoratu przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Już od jakiegoś czasu Ankara używa wobec Zachodu mocniejszej retoryki. Podczas lutowego spotkania z Angelą Merkel turecki premier uderzył w zaskakująco ostre tony. – Jeśli (europejscy politycy) nie chcą Turcji w Unii, powinni to powiedzieć jasno. Wtedy zajmiemy się swoimi sprawami i nie będziemy nikomu zawracać głowy. Nie zwódźcie nas. Nie zwódźmy się nawzajem – apelował Recep Tayyip Erdogan.
Możliwe, że europejscy dyplomaci dolali oliwy do ognia nie zapraszając Ankary na kryzysowy szczyt w Paryżu. A przecież poparcie Turcji, jedynego muzułmańskiego członka NATO, jest kluczowe, by przekonać świat islamu, że nie jest on świadkiem kolejnej krucjaty ze strony Zachodu. Z Ligi Arabskiej już teraz słychać złowrogie pomruki.
…i oporne Niemcy
Niezadowolenia z postawy Angeli Merkel nie kryje większość niemieckich mediów. Zarzuty? Podobne, jak w przypadku Turcji: wykorzystywanie karty libijskiej do rozgrywek wewnętrznych. Pani kanclerz od dłuższego czasu traci w sondażach, a obywatele części niemieckich landów biorą właśnie udział w wyborach lokalnych. Merkel zdaje sobie sprawę, że włączając się do operacji nie zyskałaby punktów u swoich obywateli niechętnych interwencjom militarnym z powodów historycznych.
W niemieckim parlamencie Merkel i Westerwelle zyskali zaskakujące poparcie – zarówno od zielonych, socjalistów, jak i postkomunistów. Ale komentatorzy nie pozostawiają na rządzie suchej nitki. „Dla naszej polityki zagranicznej to nowe dno” – orzekł Stefan Kornelius, wpływowy komentator „Sueddeutsche Zeitung”. Merkel zadeklarowała wprawdzie, że może odciążyć siły NATO wzmacniając zaangażowanie w Kabulu, ale i tak dostało jej się za osłabienie międzynarodowej pozycji Niemiec i nielojalność wobec najważniejszych sojuszników.
Dwaj pułkownicy
Jak zawsze przy okazji interwencji w imię demokracji zaprotestowały też Chiny, które jednak nie zdecydowały się na zablokowanie interwencji w Radzie Bezpieczeństwa.
Niet słychać też z Moskwy. – Wzywamy do przerwania ognia i przemocy – zaapelował rzecznik rosyjskiego MSZ Aleksandr Łukaszewicz. Swoje dołożył premier Władimir Putin porównując interwencję w Libii do krucjaty.
Zbigniew Brzeziński, były doradca prezydenta Cartera, nie krył oburzenia. – W Libii stoimy przed perspektywą masakry (…), a pułkownik Putin w gruncie rzeczy podpisał się pod sloganami pułkownika Kadafiego – stwierdził Brzeziński w rozmowie z siecią radiową NPR. Tymczasem Stany Zjednoczone przyjęły tym razem bardzo zachowawczą taktykę.
Ostrożny Obama
Podczas demonstracji antywojennych znów popularne jest palenie amerykańskiej flagi. Znów słychać opowieści o amerykańskim imperializmie. Tyle że administracja Baracka Obamy włączyła się do konfliktu bardzo niechętnie. O interwencję zgodnie apelowali były lewicowy prezydent Bill Clinton i neokonserwatywny ideolog Robert Kagan, a „Washington Post” ostrzegał, że Libia może być początkiem „odwrotnego efektu domina”. Jeśli Kaddafi utrzyma się stosując siłę, zachęci to inne reżimy do pójścia w jego ślady. Mimo to Obama, świadom problemów związanych z zaangażowaniem się w konflikt w kolejnym, mocno wybuchowym rejonie świata, długo pozostawał sceptyczny. Jak twierdzi w rozmowie z „Irish Times” amerykanista Patrick Tyler, prezydenta ostatecznie przekonały wieści o brutalnych działaniach libijskiej armii w Benghazi. Zadecydowały wspomnienia o masakrach w Srebrenicy i Ruandzie.
Jednym z podstawowych założeń polityki zagranicznej Obamy jest zerwanie z unilaterliazmem charakterystycznym dla czasów Busha. Waszyngton rozpychał się wtedy rękami i nogami, lekceważąc NATO i innych sojuszników. Obecny prezydent wielokrotnie podkreślał, że efektem tego był narastający w świecie antyamerykanizm. Dlatego dziś Waszyngton nie ma najmniejszego zamiaru przewodzić koalicji. Od początku chce przerzucić zarządzanie misją na barki struktur Sojuszu. Czasy Bushowskiej kowbojki mamy już za sobą. Ale czy oznacza to, że błędy z Iraku i Afganistanu nie powtórzą się?
Kolejny pat?
– Jestem zdumiony, że znów zaatakowaliśmy kraj muzułmański i arabski bez wyraźnego planu i bez strategii wyjścia – mówił w rozmowie z BBC były brytyjski ambasador przy Arabii Saudyjskiej Andrew Green. W sukurs przyszedł mu były nawigator RAF-u John Nichol. – Czy ktokolwiek zdefiniował ostateczny cel militarny operacji? Kiedy Kaddafi upadnie, co dalej? – pytał Nichol w tekście dla „Observera”.
– Nie wiemy, jak długo to wszystko potrwa – przyznał Nick Harvey, brytyjski minister ds. sił zbrojnych. Innymi słowy: Zachód, tak jak w Afganistanie i Iraku, nie ma strategii wyjścia.
Siły koalicji działają na podstawie rezolucji NATO 1973, która daje im ograniczone pole działania: naloty – tak, naziemne operacje wojskowe – nie. Prawdopodobnie plan był więc taki: Zachód „czyści” libijskie niebo i trzyma armię Kaddafiego w szachu, a rebelianci korzystają z osłony i sami zdobywają władzę. Tyle że bardzo szybko okazało się, że rebelianci są słabsi niż zakładaliśmy. Słabo wyposażeni, niewytrenowani i pozbawieni formalnego dowództwa nie byli w stanie przejść do ofensywy. – Jeśli nie dostaniemy od Zachodu więcej pomocy, Kaddafi zje nas żywcem – ostrzegł Nouh Musmari, jeden z rebeliantów.
Coraz więcej komentatorów obawia się, że może nas czekać scenariusz afgańsko-iracki. – Możliwe, że Libia pogrąży się w plemiennym chaosie, a brytyjskie wojsko da się wciągnąć w kolejną arabską matnię – stwierdził w „Daily Express” Kevin Toolis, ekspert ds. terroryzmu.
Adam Dąbrowski
***
Jak do tego doszło?
16 lutego
Protesty na Bliskim Wschodzie docierają na centralny plac Benghazi. Policja otwiera ogień.
20 lutego
Demonstracje docierają do Trypolisu i zamieniają się w rebelię.
22 lutego
„Umrę jako męczennik” – deklaruje w przemówieniu telewizyjnym Kaddafi.
23 lutego
Tobruk i Misrata w rękach rebeliantów.
26 lutego
Buntownicy organizują rząd tymczasowy.
28 lutego
Żołnierze Kaddafiego przystępują do kontrofensywy.
1 marca
David Cameron apeluje o wprowadzenie nad Libią strefy zakazu lotów.
13 marca
Wojska Kaddafiego stopniowo wypychają rebeliantów z zajętych wcześniej terenów. Strategiczny port Brega znów pod kontrolą reżimu.
17 marca
ONZ uchwala rezolucję wprowadzającą nad Libią strefę zakazu lotów. 10 państw jest „za”,
5 się wstrzymuje. Kaddafi ogłasza zawieszenie broni, jednak tego samego dnia je łamie.
19 marca
Rusza operacja „Świt Odysei”. Na Libię spadają pierwsze bomby.
***
Polska:
Wsparcie polityczne i humanitarne – tak
Wojskowe – nie!
Donald Tusk uczestniczył w kryzysowej naradzie zwołanej tuż przed pierwszymi nalotami na Libię.
– Jeśli będzie potrzebna pomoc humanitarna, to w ramach naszych możliwości będziemy ją rozważać, ale jeśli chodzi o konflikt zbrojny, to zachowamy powściągliwość i będziemy reagować spokojnie – powiedział po spotkaniu polski premier. Minister Radosław Sikorski przypomina też, że Polska wciąż utrzymuje duży kontyngent w Afganistanie.
Decyzję polskiego rządu krytykuje były minister w kancelarii Lecha Kaczyńskiego Witold Waszczykowski.
– Ten rząd od 2008 roku powycofywał się z wielu operacji na Bliskim Wschodzie. To błąd, bo straciliśmy instrumenty oddziaływania zarówno na Unię, jak i Stany – powiedział Waszczykowski w radiu TOK FM.
– Polska dobija się o respektowanie naszego miejsca właśnie w pierwszej piątce-szóstce najważniejszych krajów i dyplomacji w Europie. Wykręcanie się Afganistanem od odpowie-
dzialności za Libię źle służy temu celowi – komentuje brukselski korespondent „Gazety Wyborczej” Tomasz Bielecki.
Z kolei Beata Górka-Winter z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych broni decyzji polskiego rządu określając ją jako „racjonalną”. Górska -Winter uważa, że w przypadku Libii polski interes narodowy i bezpieczeństwo państwa nie są zagrożone. Ważne są też koszty operacji. – Utrzymanie strefy zakazu lotów będzie kosztować od 100 do 300 mln dolarów tygodniowo (przy kosztach początkowych sięgających nawet miliarda dolarów). Do tego doliczyć trzeba wydatki na działania wojenne, które również pójdą w miliardy dolarów. Większość z nich obciąży narodowe budżety koalicjantów– czytamy w tekście opublikowanym przez „Rzeczpospolitą”.
|