Mam 25 lat. Niedawno ktoś zapytał mnie, czy jestem patriotką, nie wiedziałam, co odpowiedzieć... Jasne, że jestem – pomyślałam w pierwszej chwili. Ale czy rzeczywiście? Nadszedł moment zastanowienia.
Patriotyzm – postawa umiłowania i szacunku wobec ojczyzny, gotowość poświęcania się dla niej oraz przedkładanie celów narodu nad cele osobiste. Pamiętam jeszcze ze szkoły podstawowej, uczyli nas na historii i języku polskim. Ku chwale Ojczyzny organizowaliśmy akademie, w białych, odprasowanych bluzkach śpiewaliśmy „Rotę” i „Legiony”. Raz w roku szliśmy na wycieczkę pod pomnik I Brygady z kwiatami, na kóre rodzice niechętnie składali się po 10 złotych, a my biliśmy się o to, kto będzie niósł flagę. Na tym chyba koniec. W liceum woleliśmy robić kabarety i chodzić do kina. Za żadne skarby nie chcieliśmy śpiewać hymnów, a na ważne uroczystości chodziły delegacje klasowe za karę. Nie interesowało nas zupełnie to, co „było”. Poza tym panią od historii ciągle bolała głowa.
Jak zmierzyć w dzisiejszych czasach patriotyzm? Czy do bycia patriotą konieczna jest znajomość historii? Teraz ubolewam nad tym, jak słabo ją znam. Szczególnie tę współczesną, bo rzeczywiście – o legionach rzymskich mogę więcej powiedzieć niż o armii Andersa. W szkole wałkowaliśmy historię mniej więcej do wybuchu II wojny światowej. Na resztę zabrakło czasu, a może chęci osób odpowiedzialnych za wychowywanie młodego pokolenia. Spotkałam niedawno straszą panią, zaczęła opowiadać mi o Syberii, pożyczyła książki. Słuchałam jej opowieści ze zdumieniem. Dopiero teraz odrabiam zaległą lekcję historii. A to dopiero jej początek...
Nie mogę polemizować z kimś, kto ma nade mną przewagę wieku i doświadczenia. Ale wiem jedno – starsze (ode mnie) pokolenie powinno być bardzo ostrożne w słowach i czynach; nie dla siebie, oni już swoje przeżyli, swoje wiedzą. Nie z obawy przed redaktorem Małkiewiczem, że spełni groźbę i dobędzie szabelki. Ale dla nas, prawdziwych żółtodziobów, zaniedbanych w nauczaniu współczesnych dziejów własnej ojczyzny, nieosmaganych wiatrem historii, mylących Andersa z Andersenem.
Wśród dzisiejszych dwudziestoparolatków nastąpiło ukultowienie PRL-u. Powstały modne bary, gdzie serwuje się lemoniadę, DJ siedzi w trabancie przerobionym na konsolę, a na bawiące się dziewczyny w krótkich spódnicach patrzą ze ścian wysmagane wiatrem i słońcem kobiety z grabiami w ręku. Nie twierdzę, że to nie jest fajne, ale robienie z PRL-u mitycznej krainy, gdzie jeździło się śmiesznymi autami, a zamiast pieniędzy płaciło się zadrukowanymi kartkami nie może być podstawą do zrozumienia historii własnego kraju. Taka jej reglamentacja i zrewidowanie mogą mieć skutki fatalne dla poczucia własnej tożsamości.
Musimy mieć jakieś silne, jasne podstawy, żeby wyrobić sobie opinię. Bo my jesteśmy tym pokoleniem, które może mieć jedynie opinię. Nie mamy przecież doświadczeń. Ale jak tu sobie wyrobić opinię, jak być patriotą, nie wiedząc za bardzo, czego mamy bronić, czego się wstydzić, a z czego być dumnymi? Starszemu (od nas) pokoleniu przypadło najpierw walczyć o ojczyznę z wrogiem zewnętrznym, a teraz jeszcze walczyć z wrogami wewnętrznymi – zapomnieniem, przekręcaniem i przewartościowywaniem naszej historii.
Wiele osób w moim wieku mówi – po co ta cała lustracja, to wyciąganie brudów, te niekończące się kłótnie, lepiej zajmijmy się budową stadionów na Euro 2012 albo reformą szkolnictwa wyższego. Tak, oczywiście, ale czy nie można zająć się i tym, i tym? A może nidgy nie zrobimy niczego porządnie, jeśli nie oczyścimy brudów z przeszłości? Nie wolno wciąż zamiatać pod kanapę, bo utoniemy w brudzie. Może więc odsuąć wreszcie tę narodową kanapę i raz a porządnie wymieść spod niej wszystko, co zgromadziło się tam przez kilkadziesiąt lat?
Monika jaskólska
|