Popieram poglądy wyrażone przez panią Krystynę Cywińską w felietonie „Nowego Czasu” (2/159, 29.01) krytykujące pomawianie ludzi z naszej emigracji o kontakty z krajem w czasach PRL-u. Reżym ten był popierany przez ludzi, którzy dorwali się do władzy i umieli system wykorzystać do swoich celów, albo bardzo naiwnych. Większość – nasi przyjaciele, rodziny – myśleli tak samo, jak my.
|
Tutaj zakładaliśmy szkoły sobotnie, żeby dzieci urodzone w Anglii utrzymać przy polskości, ale wszystko, co te dzieci słyszały o Polsce, było złe. Może oczekiwaliśmy od nich lojalności wobec jakiejś mitycznej ojczyzny sprzed wojny, która już nie istniała? Dopiero kiedy w latach sześćdziesiątych wyjazdy do kraju stały się możliwe, wakacje spędzane w Polsce, kontakty z rówieśnikami przybliżyły im tę Polskę. Moja rodzina i wielu moich przyjaciół korzystało z tych możliwości, ale często ze strony emigrantów niezłomnych spotykało się to z dezaprobatą. Osoby bardziej znane bywały publicznie piętnowane. Podobnie jak Bolek Taborski, inny Bolek – mój wieloletni sąsiad i przyjaciel, który po szkole filmowej zaprzyjaźnił się z polskimi filmowcami, takimi jak Skolimowski, Polański, Kutz i Wajda; pomagał im, kiedy przyjeżdżali do Anglii, i bywał w Polsce, za co był wykluczany z uroczystości pułkowych na cześć jego ojca. Ubolewano, że „syn takiego ojca…”, pomimo że z władzami komunistycznymi nie miał nic wspólnego, a cała jego wina polegała na tym, że znalazł wspólny język z rodakami w kraju.
Pamiętam, że miewaliśmy ostre dyskusje na temat, czy wypada pójść na polski film, który był wyświetlany w Instytucie Kultury Polskiej. Większość zdecydowała, że nie, bo jeżeli jesteśmy przeciwni władzom reżymowym, to nie należy popierać żadnych ich inicjatyw.
Szanowałam tę postawę, ale sama, ponieważ nigdzie indziej tego filmu bym nie mogła obejrzeć, ryzykowałam narażenie nieskazitelności swojej emigracyjnej reputacji. Nie wiązały się z tym żadne obligacje – nikt mi nie kazał niczego podpisywać.
Po pierwszej wizycie w Polsce opowiadałam, jak w sklepach, restauracjach obsługa była beznadziejna – panienki ledwo raczyły się ruszać.
To było przyjmowane z zachwytem. Kiedy jednak dodałam, że we wsiach nie widzi się chałup słomą krytych jak przed wojną, że mają elektryczność, to jedna dama spytała: – Kazali ci tak mówić?
Wielu rodaków jest stanowczo za bardzo podejrzliwie nastawionych do swoich bliźnich i lubuje się w pomawianiu i krytyce.
Teresa Glazer
|